Przeprowadzka to ohydna i ciężka
robota. Człowiek widzi ile niepotrzebnych gratów trzyma po kątach dopiero
wtedy, gdy musi je spakować. "To się przyda", "to na
pamiątkę", "tego nie wyrzucę". W rezultacie wozi się z balastem
z miejsca do miejsca i rupiecie z kąta w kąt przerzuca. Wszystko rozbija się o
brak odwagi, by szmelc zebrać i raz na zawsze się z "ogonem"
pożegnać. Czasem po prostu potrzebny jest impuls, by wziąć się w garść i
posprzątać. Siłą rzeczy dopatruję się analogii w życiu z drugim człowiekiem.
Latami zbieramy emocjonalne "rupiecie", wchodzimy w fazy skostniałej,
pustej relacji z partnerem, zasypiamy i budzimy się w związku
"graciarni" i żyjemy przyduszeni jego bezsensownym trwaniem niczym
kapeć przygnieciony szafą. Oglądamy pożółkłe wspomnienia i trzymamy się
kurczowo tego co było, bo przecież pamiątek się ot tak nie wyrzuca. Ja się
boję, czuję opór, bo "wyrzucę, a potem lepszego nie znajdę i okaże się, że
było mi bardzo potrzebne". To mnie jednak nie powstrzymuje - wywalam
wszystko co mnie wkurza, irytuje, pałęta mi się przed oczami, spada na głowę i
dręczy. Nie chcę gratów, sentymentalnych rozważań i poczucia, że "tak już
musi być". Nie chcę kiedyś nagle przejrzeć na oczy i ze smutkiem
stwierdzić, że żyję w czymś, co lata swojej świetności przeżywało wieki temu, a
obecnie to jedynie martwy...skansen, bo do życia potrzebna mi jest tętniąca w
żyłach krew gorąca, a nie gustowna martwa natura.
otóż to!
OdpowiedzUsuń