niedziela, 30 marca 2014

I can fly

Pięęękna pogoda, słońce smaga spragnioną witaminy D skórę. Rozciągam ciało na ławce w parku i patrzę w błękit nieba."Poleciałabym gdzieś" - myślę i wiem, że pragnienie wkrótce się spełni, bo zawsze, gdy patrzę w niebo i tęsknię za lataniem - lecę. Na ławeczce obok siedzi sobie Babciusia i powoli zajada loda. Spoglądam na na Nią kątem oka i myślę, że każdy Jej ruch jest taki powolny, nieśpieszny - wręcz flegmatyczny. "Zjadłabym ze dwadzieścia lodów w tym czasie, gdy Ona męczy tego jednego" - myślę w duchu i zastanawiam się dlaczego starsi ludzie nigdzie się nie śpieszą i dlaczego ja - nawet gdy leżę - gdzieś wewnątrz cała gnam i pędzę. Zazdroszczę Babciusi tego spokoju i współczuję bezlitosnego upływu czasu, ale patrząc na Jej twarz nie widzę, by żałowała, że jest Babciusią. Kilka minut rozważań "całkiem na serio" i czuję, że zapędzam się w filozoficzny, ślepy zaułek, rozkminiając (jak to mój syn powiada) czy Ona czerpie swoimi kubkami smakowymi taką samą przyjemność z pochłaniania zimnej masy jak ja, czy może czuje jakoś inaczej. Szybko dochodzę do wniosku, że myślenie w pełnym słońcu mi nie służy, więc zrywam się z wyjątkowo miękkiej twardości ławkowych desek i gnam przed siebie. W końcu mam plan, a w planie latanie.
Nie wiem jeszcze kiedy, z kim i dokąd, ale wiem, że na pewno!

piątek, 7 marca 2014

Empatia czyli home or house?

Dwunasta pięćdziesiąt jeden, a ja wciąż jeszcze w łóżku. Kawa, telefony, pilot, laptop i ja. Potrzebowałam tego jak kania dżdżu.
Z tyłu głowy kołacze wyrzut sumienia, z powodu nicnierobienia, ale na szczęście bardzo malutki, bo nie oszczędzałam się ostatnio, tak więc myśl, że zasłużyłam na słodkie lenistwo jest dominująca. Oglądam "Drzyzgę" i wspomnienia wracają, bo program o nastoletnich dziewczynach z rakiem traktuje i o przykrościach jakich ze strony otoczenia doświadczają. Temat "idealny" na dzień relaksacyjny, ale co zrobić - zaczęłam oglądać to już dojadę do końca. Jako dziewczyna nastoletnia byłam prześladowana przez rówieśników za to, że noszę okulary i mam brzydkie ubrania. Wtedy było mi przykro, ale w swojej niewinności i naiwności nie myślałam o nich nic złego, dopatrując się winy w sobie. Gdybym miała wtedy ówczesny rozum i dzisiejszy zasób słów w głowie, myślałabym o dręczycielach nie inaczej jak: "małe skurwiele".
Dziś mam dzisiejszy rozum i znam jeszcze kilka innych słów - między innymi słowo 'empatia". Dziewczyna w telewizorze ma lat czternaście i opowiada, że nowotwór pozbawił ją pęcherza i jeszcze kilku innych, ważnych narządów ciała przez co musi używać pampersów, dzięki czemu zyskała przezwisko "pampersiara". Gdy tego słucham, robi mi się niedobrze, rodzi się we mnie bunt i agresja. Wytargałabym najchętniej takiego jednego wrednego gnoja z drugim za uszy. Po chwili jednak myślę sobie, że to nie wina tych "wrednych dzieci", że zachowują się w taki sposób.
Brak wrażliwości wynosi się z...domu. Brak dialogu rodziców z dziećmi, brak przykładu, brak wyobraźni, brak chęci, by pokazywać młodym ludziom świat - nie tylko od strony hedonistycznych przyjemności - powoduje, że znieczulica się szerzy i szans nie ma, by wyginęła raz na zawsze. Dziecko nie otrzymując od rodziców przykładu lub otrzymując zły, nie ma właściwej matrycy, a jedynym punktem odniesienia jest to, co wpada mu do głowy z otoczenia. Z otoczenia zaś wpada wszystko, w znakomitej większości to co łatwe, brudne i niewymagające wysiłku zrozumienia uczuć drugiego człowieka. Otoczenie rówieśnicze, to nie tylko koleżeństwo, to również kumulacja błędów wychowawczych popełnianych przez rodziców dzieci wchodzących we wzajemne relacje.
Dzieciak pozbawiony silnego szkieletu, zbudowanego z wpojonych w domu zasad i norm, "nieuwrażliwiony" w odpowiedni sposób, będzie chłonął z zewnątrz wszystko co dobre i co złe. Jeśli jako kilkulatek wyrywa motylom skrzydełka i nadmuchuje żaby przez rurkę, a rodzic nie reaguje, w szkole to samo dziecko będzie dręczyć słabszego kolegę. Jeśli dziecko mówi do matki, że jest głupia i okłada ją piąstkami, a ta zamiast stanowczo reagować śmieje się lub rozkleja jak mameja i płacze - wzbudza w dziecku poczucie panowania nad sytuacją i pogardy dla "słabej jednostki". Dzieci wyśmiewające się z osób innych od siebie, są najczęściej karcone i otrzymują - co najwyżej - bezmyślne strofowanie w stylu: "Nie śmiej się z Ziutka, bo tak nie wolno.", zamiast usłyszeć ARGUMENTY, np. że Ziutek bardzo cierpi przez to, co mu się przytrafiło i, że będzie mu łatwiej radzić sobie z sytuacją w jakiej znalazł się nie ze swojej winy, jeśli będzie miał w tobie prawdziwego przyjaciela i będzie mógł na ciebie liczyć, bo przecież jesteś SYNU od niego silniejszy, zdrowszy i możesz to wykorzystać robiąc coś naprawdę fajnego.
Chwasty rosną same, dzieci zaś należy "hodować" czyli wychowywać. Zarówno pierwsze jaki i drugie określenie jest właściwe, bo oznacza czynności wymagające wysiłku i zaangażowania. Patrząc na niektórych "rodziców" - matki skupione na picowaniu domu, by błyszczał jeszcze bardziej, ojców uciekających z domu w pracę, sport, spotkania towarzyskie i w inne "kryjówki", odnoszę wrażenie, że zapomnieli o podstawowej funkcji rodziny czyli komunikacji. Dom jest po to, by być w nim RAZEM. Tymczasem wiele domów to - jak to pięknie język angielski rozróżnia - "house", a nie "home" nad czym boleję, gdy doświadczam tego, co dziś podczas oglądania "Rozmowy w toku". A jaki jest Twój dom Drogi Gościu mojego bloga?

poniedziałek, 3 marca 2014

"Dobry sposób na zerwanie"

Dzień mam jeden z trudniejszych. Miejsca sobie znaleźć nie mogę, ale udaję, że daję radę. Synek mój czyta mi z netu kawały różne. W pewnym momencie mówię: 
- Synek, nie czytaj mi już, bo moja głowa już nie przyswaja żadnych treści. 
- Dobra mamo, jeszcze tylko ostatni. - upiera się Młody. 
- Dawaj więc. - Mówię i zbieram rozpieprzone na kawałki myśli, bo jak się śmiać to trzeba przecież wiedzieć z czego, a poza tym śmiech to zdrowie. Syn tokuje więc wesoło: "Dzisiaj po powrocie do domu znalazłam piękny, wielki bukiet róż z dołączonym liścikiem: "Potrzebuję przerwy, wrócimy do siebie jak róże zwiędną. Ps: Jak zapewne zauważyłaś, kwiaty są sztuczne". Jakoś mnie to dzisiaj nie śmieszy.

niedziela, 2 marca 2014

Porządki


Przeprowadzka to ohydna i ciężka robota. Człowiek widzi ile niepotrzebnych gratów trzyma po kątach dopiero wtedy, gdy musi je spakować. "To się przyda", "to na pamiątkę", "tego nie wyrzucę". W rezultacie wozi się z balastem z miejsca do miejsca i rupiecie z kąta w kąt przerzuca. Wszystko rozbija się o brak odwagi, by szmelc zebrać i raz na zawsze się z "ogonem" pożegnać. Czasem po prostu potrzebny jest impuls, by wziąć się w garść i posprzątać. Siłą rzeczy dopatruję się analogii w życiu z drugim człowiekiem. Latami zbieramy emocjonalne "rupiecie", wchodzimy w fazy skostniałej, pustej relacji z partnerem, zasypiamy i budzimy się w związku "graciarni" i żyjemy przyduszeni jego bezsensownym trwaniem niczym kapeć przygnieciony szafą. Oglądamy pożółkłe wspomnienia i trzymamy się kurczowo tego co było, bo przecież pamiątek się ot tak nie wyrzuca. Ja się boję, czuję opór, bo "wyrzucę, a potem lepszego nie znajdę i okaże się, że było mi bardzo potrzebne". To mnie jednak nie powstrzymuje - wywalam wszystko co mnie wkurza, irytuje, pałęta mi się przed oczami, spada na głowę i dręczy. Nie chcę gratów, sentymentalnych rozważań i poczucia, że "tak już musi być". Nie chcę kiedyś nagle przejrzeć na oczy i ze smutkiem stwierdzić, że żyję w czymś, co lata swojej świetności przeżywało wieki temu, a obecnie to jedynie martwy...skansen, bo do życia potrzebna mi jest tętniąca w żyłach krew gorąca, a nie gustowna martwa natura.

poniedziałek, 24 lutego 2014

Nothing will change (?)

Skończyła mi się chwilowo wena twórcza. Mam kryzys koncepcyjny.
A właściwie czas anty - koncepcyjny. Tak jak nie warto faszerować się pigułami antydzieciowymi w czasie posuchy seksualnej, tak nie ma co pisać o niczym w czasie, gdy nie dzieje się nic szczególnego. U mnie nie dzieje się nic poza tym, że dzieje się wiele... rzeczy emocjonalnie nieistotnych. Przeprowadzam się tylko po raz setny w życiu i - prawdopodobnie - nieostatni. Przy dwudziestym obiecywałam sobie, że kolejny raz będzie "last". Musiałam wprowadzić poważną korektę do tego planu. Dziś wprowadzam korektę do swoich poglądów, ale o tym kiedyś... gdy się już upewnię. By znowu nie musieć wprowadzać korekty... do korekty...

piątek, 14 lutego 2014

Walentyna

czułe słów potoki
niczym rzeki strumień
toczą się w me oczy
wywołując rumień
och jakże to miło
ach jakże to cudnie
tylu "wielbicieli"
jeszcze przed południem
długie esemesy
długie róż łodygi
w bojach zaprawieni
ślą je stare wygi
widać taka właśnie
Walentynek rama,
bo na co dzień jam wciąż
sama sama sama
zatem moi drodzy
tu pyta dziewczyna
kto się dziś odważy
pójść ze mną do kina?  8-))

wtorek, 11 lutego 2014

Ogłoszenie wielkoformatowe czyli Kobieta do wzięcia

Znam kilka Nieciekawych Suk, jednak im nie warto poświęcać uwagi. Długo nie miałam koleżanek, ale to się zmieniło. Jak już wspomniałam, znam Nieciekawe Suki, ale znam też kilka naprawdę fajnych Dziewczyn i zachodzę w głowę dlaczego nie wychodzi Im z Mężczyznami. Pewnie z tego samego powodu co i mi, ale niestety powodu owego nie znam - domyślam się jedynie (zaraz znowu jakaś wredna małpa płci nieokreślonej dopisze komentarz, że prawdopodobnie to dlatego, że jestem stara, przeźroczysta dla mężczyzn i zapewne mocno zgorzkniała). By the way - wracając do Koleżanek - są to Kobiety niesamowite i niezwykłe. Taka Magda na przykład... super fajna laska z głową na karku - nie żaden bluszcz po Facecie się wijący i życie mu zatruwający. Do tego naprawdę piękna. Albo Małgosia... Serce na dłoni, ciepło w reklamówkach, bo w sercu już się nie mieści, uśmiechnięta, cudowna, romantyczna i sympatyczna. Albo Anka moja - postrzelona entuzjastka pomysłu każdego - byleby ciekawego.
Z niejednego jednego talerza już razem jadłyśmy, z niejednego piekła się nawzajem wyciągałyśmy. Też Dziewczyna bez przydziału. O, albo Kama  - młoda, urodziwa, zgrabna "Cholera Jedna" jak nie wiem co i niezniszczalna jak radziecki T-72. Glut pewien wredny hen w świat ją wywiózł i z dzieciakami zostawił. Sama się z telewizora języka nauczyła, szkół kilka skończyła, do pracy poszła, ale... SAMA. Powiecie mi Panowie o co chodzi? A konkretnie powiecie mi czego Wy chcecie, że takich Skarbów nie widzicie i nie bierzecie? Chyba nie wiecie ile dobra chodzi po świecie...
Gdybyście jednak szukali fajnej Dziewczyny do czegoś więcej niż "znajomości bez zobowiązań" - dysponuję kilkoma ciekawymi namiarami. Co jak co, ale serce mam dobre, więc z radością posłużę pomocą. :-))