poniedziałek, 13 lipca 2015

Kwestia wyboru, rzecz charakteru


Kupuję pomidory. Podaję starszej kobiecie jedna po drugiej dorodne, czerwone kulki, a ta wkłada je w milczeniu do foliowego worka i bezskutecznie stara się powstrzymać kłopotliwe kasłanie. W końcu odruch staje się silniejszy i z jej piersi wydobywa się rzężący charkot. "Boże, czy pani jest chora?"  - pytam zszokowana wydobywającymi się z przekupki dźwiękami. "Niee, to fajki tylko." - pada odpowiedź. Nie mogę powstrzymać zdumienia i ciekawości, dlatego pytam dalej, między innymi ile tych fajek dziennie pochłania. Kobita pali paczuchę dziennie, a i czasem ta nie wystarcza. "Nie boi się pani o swoje zdrowie?" - niegrzecznie drążę temat i mimochodem wtłaczam się w rolę zafrasowanej kwoki. "Pani kochana, ja od czterdziestu i pięciu lat palę i nie przestanę. Zresztą o co mam się bać...dzieci duże, wnuki odchowane, a i tak piach mnie czeka i tak".  "No tak, jej wybór" - myślę sobie i uważam temat za zamknięty, bo argumenty są nie do zbicia.
Lubię dokumentalne filmy i gadanie starszych ludzi, więc o Danucie Szaflarskiej oglądałam razu pewnego opowieść, która  - pomimo braku wpływu na to, że wojna ją zastała i prawie zmiotła z tego świata - przetrwała. Bo bardzo chciała. Patrzę na twarz stulatki i widzę jasność, radość, spokój i pogodę ducha. Przetrwała, bo się uparła, a los jej trochę w tym pomógł. Druga Babciusia stuletnia, zapytana jakim cudem trzyma się w takiej kondycji i zdrowiu, odpowiada, że dwie wojny przeżyła, mąż na drugiej zawinął się do nieba, a ona prawie z tuzinem dziatwy poradzić sobie musiała i na boso, przez las jedenaście kilometrów w jedną stronę tylko, do pracy dzień w dzień zasuwała. Żadne zasrane Endomondo nie udźwignęłoby takich "prędkości" - tego jestem pewna, wszak stworzone jest dla brandzlujących się swoim jestestwem ludzi bez zajęcia, którzy z portalu sportowego, kryptorandkowy sobie zrobili i czują się o niebo lepsi od tych, co lajkują bzdety na fejsbuku. Motywują się nawzajem ochami i echami na każde przebyte pięćdziesiąt metrów, jakby idąc do warzywniaka osimiotysięcznik zdobywali. Dzisiaj już "nikt" nie biega dla siebie, biega, by wszyscy widzieli i chwalili. Biega "na głos" i wszem i wobec, za to po cichu parkuje prawie w sklepie i jeździ windą "na pierwsze". Naturalnie ukrywa to, bo przecież za to nie ma"lajków" na endo. Pisałam kiedyś o wolnej woli, dziś piszę o wolnym wyborze. Może i argumentacja straganiarki jest niedorzeczna, może i sprzeczna z modą na zdrowie i bycie "fit", ale jest szczera i prawdziwa. Niekonformistyczna postawa tej kobiety zaimponowała mi i nie potrzebuję dłuższej rozmowy, by uwierzyć, że ona naprawdę tak myśli. Zastępy zaś endomondowych owiec, uzależnionych od GPS-u jak bywalec kasyna od hazardu, czy alkoholik od flaszki, irytują mnie, bo udają, że robią to dla sportu czytaj dla siebie, a tak naprawdę robią to dla ogólnopolskiej przyjemności płynącej ze zbiorowego lizania się po fiutach.

czwartek, 9 lipca 2015

WIĘCEJ

nie chcę byś czytał moje wiersze
nie chcę byś wiedział o mnie więcej
nie chcę byś drwił potem, szydził i żartował
nie chcę byś mnie sarkazmem gasił i katował
nie chcę być w Tobie zadurzona bezmyślnie
nie chcę byś mnie ranił specjalnie, rozmyślnie
chcę uczuć  dobrych i wyrozumiałości
chcę w oku błysku, komplementarności
chcę ciał zjednoczenia, myśli pojednania
chcę w dzień uśmiechów i w nocy kochania
chcę tego wszystkiego... być może to wiele
chcę tego, choć nie przysięgałeś mi raju w kościele
chcę więcej i więcej - być może zbyt dużo, lecz to z Tobą właśnie
chcę twarz w słońcu ogrzewać i w Tobie chować się przed zimnem i burzą

wtorek, 7 lipca 2015

NIE.


Człowiek powinien myśleć pozytywnie, wizualizować się sukcesywnie i mantrować aktywnie. Dobre myślenie przynosi podobno dobre zdarzenie. Mądre książki mówią, że należy wyrzucić ze swojego słownika słowo "nie". Żeby to było jeszcze takie proste... Jak żyć bez "nie"? Bezspornie, będąc "na tak' i widząc szklankę do połowy pełną, nie zaś w połowie pustą jest lepiej, bo jest łatwiej. Człowiek uśmiechnięty jest szczęśliwszy, ale musi być spełniony jeden warunek: człowiek ma być uśmiechnięty sam z siebie, od wewnątrz, naturalnie, a nie dlatego, że naczytał się OSHO czy innych pierdół i zmusza się do tego jak do defekacji przy zaburzeniach jelitowych. Oczywiście staram się myśleć pozytywnie każdego dnia, wyobrażać sobie, że jestem zdrową, piękną, z wzajemnością kochaną i majętną kobietą, ale jak tu się uśmiechać i mieć dobre myśli, gdy palec przybity gwoździem do deski, ogranicza pole manewru, a i bez deski ruszyć się nie można, bo boli jeszcze bardziej niż, gdy się nie ruszasz? Dzisiaj z premedytacją jestem "na NIE". Każdego dnia staram się być opanowana, wyważona, poukładana i rozsądna. Znoszę cierpliwie rozwydrzenie, kaprysy, tupanie nogą i wrzaski otoczenia, tłumaczę sobie, że kretynizmy są niegroźne i, że problemy trzeba postrzegać jako zadania, a zadania brać odrobinę z przymrużeniem oka lecz wciąż podchodzić do nich odpowiedzialnie. Nie lecę przez życie "na lajcie", nie zamiatam pod dywan spraw trudnych lecz - nawet, gdy się boję - zasłaniam oczy i skaczę na głęboką wodę. Staram się być dobra i tolerancyjna, bo tak chcę. Czasami mam ochotę wrzeszczeć i walnąć pięścią w stół, ale staram się być powściągliwa, więc tego nie robię. Najwyżej zabieram się i idę " w pizdu", a i nawet to ostatnio ograniczyłam do zera. W efekcie chronicznego tłumienia wkurwienia, mam męczące napady tężyczki, spacer mnie nie cieszy i nie odpręża,  kawa nie stawia na nogi, za to notorycznie miewam koszmary, łażę w nocy po domu i balkonie, tłukę się jak ćma od ściany do ściany, popalam jednego, dwa, albo trzy, popijam lampkę dziennie albo dwie i może trzy "niegroźnego alkoholu", a potem chodzę w dzień nieprzytomna z niedospania i wyczerpania duchowego. Dlatego odpuszczam sobie dzisiaj pozytywne myślenie i pozwalam organizmowi na bycie "na NIE". Nie chce mi się w związku z tym dzisiaj: uśmiechać dyplomatycznie, katować fizycznie, słuchać farmazonów, być uprzejma i miła, do rany przyłóż, wyrozumiała i wspaniała, ładna i pachnąca, optymizmem buchająca, układna i niekonfliktowa, koleżeńska i morowa. Nie ugotuje obiadu, nie będę czekać z utęsknieniem, nie będę "przełykać gula", zamiast wywalić kawę na ławę, nie będę się starać, nie zrobię nic kosztem swojego dobrego samopoczucia, nie posprzątam, nie popływam, nie poćwiczę. TAK! Będę dzisiaj NA NIE.

sobota, 27 czerwca 2015

Jako mąż i nie mąż

Szósta rano jest, a ja spać nie mogę pomimo przespania tylko godzin trzech, więc pomyślałam, że to dobra pora na hiciora. Oto sytuacja, co na pierwsze miejsce, na pudle w kategorii "dzikie kombinacje i zabawne sytuacje" pewnikiem zasługuje. Tak się składa, że jestem w matrymonialnym okresie przejściowym, co oznacza tyle, że mam Byłego Męża i Przyszłego Męża, nie mam natomiast i na całe szczęście - w świetle opisanych poniżej wydarzeń -- jeszcze do tego aktualnego. Z Mężem Byłym prowadzimy poniekąd wspólną aktywność zawodową, z Przyszłym Mężem zaś snujemy sobie wizję przyszłości kolorową lecz zawodowo się nie przenikamy. Mówię więc do "Byłego" wczoraj: "Weź ty zadzwoń tam do Pani Joanny wiesz, bo Ona czeka, aż zadzwonisz i wtedy domówicie szczegóły tego i tamtego". Dzwoni więc Mąż Były do mojej cudnej Koleżanki Aśki, lecz Aśka nie odbiera, bo zajęta jest prawdopodobnie okrutnie. Wieczorem dnia tego samego mam wydarzenie biznesowe, na które zapraszam i Aśkę i Przyszłego Męża mojego. Trzeba dodać, że dni kilka wcześniej dwójka ta poznała się - co prawda - bardzo przelotem na innej imprezie, ale Joanna bez cienia zwątpienia na "iwencie" do Mojego Przyszłego "smol tokiem" w ten deseń uderza, nie orientując się wcale, że Ten to nie Tamten: "No cześć, słuchaj, dzwoniłeś dzisiaj, ale byłam tak zajęta, bo wiesz koniec roku mieliśmy w szkole...". Mój "Przyszły" oczy w słup stawia ze zdziwienia i widząc Aśkę tak głęboko w przekonaniu, że dzwonił do Niej pogrążoną, już prawie gotów jest uwierzyć, że dzwonił pomimo, że nawet numeru do Niej nie ma, bo niby skąd. Zachowuje jednak zimną krew i twarz kamienną, dziwiąc się tylko w środku, "w człowieku" i po cichu, nie dając tym samym poznać po sobie, że w ogóle nie kojarzy owej telefonicznej sytuacji. Opowiada mi tę historię chwilę później nie kryjąc konsternacji, ja zaś nie mogę ukryć rozbawienia. Biegnę czym prędzej uświadomić Aśkę, że mi Mężów zamieniła i Przyszłego z Przeszłym  pomyliła. Potem leżymy razem ze śmiechu kołami do góry i ze zdziwienia wyjść nie możemy jak to się mogło stać...

środa, 10 czerwca 2015

Pożegnanie

Gotuję rosół
jak zawsze lecz
już nie dla Ciebie
solę łzami żalu i 
mówię do siebie
wlewam cały ból po
zniszczonej miłości i 
doprawiam świeżym biciem serca 
w drodze do przyszłości
mieszam w tym rosole 
swoje uczucia i
już sama nie wiem
dlaczego czuję w środku
te dziwne ukłucia
Odeszłam i poszłam i
jestem gdzie indziej bo
przyszedł czas na mnie i
na Ciebie przyjdzie...



czwartek, 21 maja 2015

Kultura osobista czyli polski bon ton


Pojechałam ostatnio do Kielc. Miasto zaskoczyło mnie pozytywnie. Spodziewałam się brzydkich budynków i posępnych ulic. Nie dość, że Kielce okazały się być całkiem ładne, to jeszcze hotel, w którym się zatrzymaliśmy tchnął świeżością i dobrym gustem. W windzie jechał człowiek - gość prosty i nieskomplikowany, co wnioskowałam ze stylu w jakim komunikował się za pomocą nowoczesnego aparatu telefonicznego. Widać - "bismesmen". Z głęboko zakodowanym wzorcem, że kobieta idzie (przynajmniej w naszej kulturze) przodem, wykonałam ruch ciałem, wskazujący, że chcę wysiąść. Prosty człowiek niemal mnie staranował, wpychając się bezceremonialnie przede mnie. Pieniaczom i innym, szydzącym z równouprawnienia ("chciałyście równouprawnienia to macie"), przypominam, że równouprawnienie mnie chrzani, a domagam się jedynie szeroko pojętego szacunku Mężczyzny do Kobiety i odwrotnie.
Na basenie  - jak wiadomo - prysznice podzielone są na damskie i męskie. Wrocławski Aqua Park poszedł dalej i zrobił osobne prysznice także dla dzieci. Wszystko po to, żeby ludzie mogli spokojnie się wykapać  - jak Bóg przykazał - nago, a nie w szmatach jak dziewiętnastowieczny "zaścianek", zaś rodzice "w konserwie" chowający swoją dziatwę, nie musieli zasłaniać maluchom oczu, zalewać się purpurą i wić w konwulsjach, tłumacząc dlaczego panie mają na cipci włosy, a panowie ptaszki pochowane w szuwarach. Pielęgnuję więc pod prysznicem swoje ciało na sposób współczesny, czyli "bez góry" i "bez dołu", aż tu nagle wpada oldmatka z synkiem i patrząc na mnie zgorszona, rzęzi ciężko, że "mogłabym chociaż dupę zasłonić".  Jestem tak skonsternowana, że nawet nie umiem jej odparować, żeby swoją zasłoniętą dupę zabierała pod prysznice dla dzieci, bo przecież nigdy swojej podczas kąpieli innej niż w zbiorniku publicznym zasłaniać nie musiałam. I wreszcie historyjka barowa, gdzie aktor ze spalonego teatru w restauracji "U Fryzjera" program swój muzyczny realizował, a przy stoliku obok cham pewien i prostak pospolity przez telefon gadał jak najęty, zagłuszając wzmacniacze i mikrofony szołmena. Aktor uwagę mu żartobliwie zwrócił raz i drugi i trzeci, ale na chama prostego sposobu nie było, by zamilkł wreszcie. Panie mu towarzyszące setnie się bawiły i najwyraźniej dumne były, że z takim bezpośrednim i głośno ryczącym lwem salonowym przy jednej ławie siedzą. Prawdopodobnie dlatego również nic nie robiły sobie z tego, że zwyczajnie przeszkadzają i - pomimo siwych głów - za grosz ogłady i taktu nie mają. Dla równowagi postać pozytywną przedstawię... Otóż pewien młody człowiek w wieku nie wyższym niż lat piętnaście, piękne życzenia urodzinowe mi złożył, komplementem okraszając, że nie wyglądam na tyle lat co kończę, a to wszystko dlatego, że jestem koleżanką jego matki, która oczu mu w dzieciństwie nie zasłaniała, za to pozwalała patrzeć i uczyć się jak świat kulturalny powinien wyglądać.

środa, 13 maja 2015

Wolę z Kobietami


Zdecydowanie bardziej wolę robić interesy z Kobietami niż z Panami. Zasady są proste: ja chcę sprzedać, One chcą kupić. Deprymujący element flirtu odpada i nie muszę się gimnastykować ani przed panem prezesem, żeby nie dać się wciągnąć w "niewinny flircik", ani też przed moim Panem Chłopakiem, żeby przekonać Go, że nie flirtuję - nawet niewinnie. Nikt się nie ślini i nikt się nie wkurza, że ktoś się ślini. Zostałabym przy przekonaniu, że Kobiety są konkretne, silne, dziarskie, odpowiedzialne, twarde, wytrwałe itp. itd. gdyby nie Pani Ogórkowa. Jestem obserwatorem sceny politycznej. Biernym, bo wyznaję zasadę, że skoro nie znam się na chirurgii naczyniowej, to do stołu operacyjnego się nie pcham. Obserwuję więc biernie lecz szlag mnie trafia aktywnie, gdy widzę jaką laurkę wystawia Kobietom rozhisteryzowana, niedojrzała emocjonalnie i politycznie Panna Dziewanna, która zgrabnie potrafi jedynie potrząsać blond lokami. Kapitan włoskiego bodajże promu dostał odsiadkę za to, że uciekł z tonącego statku, zaś Kandydatka Płochliwa za ucieczkę ze swojego pogrążonego w przegranej sztabu wyborczego i pozostawienie samym sobie ludzi którzy dla niej pracowali, wolontariuszy i wyborców przed telewizorami prawdopodobnie odpowie...szlochem. Co sobie myślał lubiany bądź nielubiany, lecz - bez wątpienia niezwykle doświadczony i wytrawny polityk jakim jest Pan Miller, decydując się na wystawienie tej cudnej Kandydatki? A możne raczej należy zapytać czym myślał? O jakie atrybuty wybranki oparł swoje nadzieje na wygraną? Nie mam poglądów politycznych, które chciałabym i mogłabym skanalizować w jakąś opcję polityczną - ku rozczarowaniu osób, które bardziej lub mniej wprost prosiły mnie o upolitycznienie "Laboratorium Kobiety", ale - jak to mawia mój Ojciec - woda mi się w rzyci gotuje, gdy widzę takie cuda i dziwy. Jakby tę płochliwą, chimeryczną blond Piękność zestawić przykładowo z współczesną Twardą Babą Angelą Merkelową lub Margaret z poprzednich czasów  - czy poziom Ogórkowej mieściłby się w jakichkolwiek widełkach skali przyzwoitości politycznej, a w konkretnym przypadku polskiej sceny politycznej - przyzwoitości estradowej? A skali odporności na stres? A skali odpowiedzialności za załogę? Przez wrodzony takt o dyplomacji nie wspomnę. Mój dojrzały bardzo Kolega miał kontrowersyjną Koleżankę - przy Nim prawie nieletnią i  - przy okazji -  intelektualnie dość nielotną. Posługiwała się ona bardzo skromnym słownictwem, a większość zjawisk podsumowywała jednym słowem; "żal". Stąd też taki jej własnie przydomek nadałam i odkąd ją osobiście poznałam, Koleżanką Żal ją zwałam. Rzadko czerpię z zasobów tak skromnego intelektu, ale w przypadku takiego bigosu jak Ogórkowa nie potrafię znaleźć trafniejszego określenia niż... ŻAL