środa, 15 maja 2013

Testerka

Było już o tym jak to w stanie "swobodnego opadania" wtarłam sobie w twarz gumę do układania włosów i widać - taka już moja dola, że używam tego co jest do czego innego do... czego innego. Ma to zapewne swoje dobre strony, bo człowiek zupełnie przypadkowo odkrywa nowe zastosowania różnorakich - w tym akurat przypadku - mikstur.
Historia ma to do siebie, że lubi się powtarzać, więc dziś rano znowu budzę się w obcym środowisku, udaję się do pokoju kąpielowego (uprawnione pomieszczenie do noszenia tej nazwy jest, bo wielki koszowy fotel w nim się pręży), prysznic biorę nieśpiesznie (wszak spotkanie dopiero na dziesiątą trzydzieści przewidziane mam), po czym rozglądam się za czymś nawilżającym, co do ciała całego namaszczenia nadać by się mogło.
Moją uwagę przykuwa niewielka tuba. Strudzona jestem niesłychanie od kilku nocy, a po tej nocy szczególnie, bo żołądek do piątej rano nie dawał mi spokoju, więc wstręt odczuwam wyraźny do wszelkich zapachów, z powodu czego zawartości tuby nie wącham. Nie czytam też maczku na opakowaniu, by się nie wkurzać, że nie widzę, a nie widzę bom stara, ślepa, a do tego wino takie było, że obraz po nim nadal nieostry pozostaje, co niewidzenie potęguje do granic irytacji. Ze względu na powyższe argumenty, wyciskam tubę w ciemno, prosto na dłoń i wcieram z pietyzmem w całe ciało. Natychmiast czuję, że coś jest nie tak...smród paruje z mojej skóry niebotyczny, coś jakby stara pasta do butów z olejem lub innym impregnatem zmieszana. Gęste świństwo jest i zupełnie nie jak balsam do ciała. No i ten wulgarny zapach, wcześniej chwilę smrodem ochrzczony... Stoję skonsternowana i się lepię. Nie wiem co ja znowu sobie - tym razem wszędzie - wtarłam. Idę po okulary. Mrużę oczy jak stary kocur i literuję: " k-r-e-m  d-o  p-i-e-l-ę-g-n-a-c-j-i  s-t-ó-p"...

wtorek, 14 maja 2013

Tu i tam...ram tam tam... czyli kocie drogi...

Jestem w permanentnej podróży od dni kilku... Co rusz to nowy port. Kiedy już wreszcie zawinę do swojego - napisze jakaś ciekawa opowiastkę z wojaży... Póki co komputer gościnnie udostępniony ma awersje do polskich znaków, wiec pisze odrobine nie po polsku ;-p Tam gdzie cudzysłowu normalnie szukam - małpa mi wyskakuje.
Ogonki były, ale się rozpłynęły...
Jutro wracam. Podobno. Bo miałam wrócić dzisiaj, ale sztorm był... Obecnie tonę...
W winie...i... nie tylko... jest mi tak... błogo... i myśli jakieś takie... pozytywnie nieuczesane... i podzielić się z kim mam wrażeniami z tej podroży w nieznane...
Bo kompani od wina cudowni... dobrze mieć przyjaciół...wszędzie... lalalallalala....

piątek, 10 maja 2013

Reperkusje...

Nie sądziłam, że kilka niewinnych obrazków wywoła huragan... Katrina.
Od bezbożnic zostałam "zwymyślana" i czarownic, bo pokazać się odważyłam co mi smakuje i co mi się podoba. Nie ukrywam, że to dla mnie poważny... komplement... Nawet seksualność mi zarzucono - do czego za nic się nie przyznaję...
Emocje są w Narodzie i to się liczy. Gdyby nikt nie reagował znaczyłoby to, że Naród umarł, albo moje pisanie nie warte komentarza jest.
Obiecuję nie ustawać w poszukiwaniu nowych wątków i nie odbierać nikomu pretekstu do wypowiadania się. Bo o wolność słowa przecież walczyliśmy.
A Tobie R dziękuję za inspirację.
Podpisała:
Wasza Bezbożnica.

poniedziałek, 6 maja 2013

Ludzie i ptaki

O siódmej nad ranem marzyłam tylko o tym, by wreszcie zasnąć. Przez lekko uniesioną, "angielską" okiennicę do pokoju wdzierał się szum morza i chłodne powietrze. Leżałam w wielkim łóżku, powieki z trudem utrzymywałam zamknięte, serce ze zmęczenia waliło jak oszalałe. W końcu poczułam, że odpływam, jednak sen był jeszcze tak lekki, że jak przez mgłę dotarły do mojej świadomości dźwięki. Coś jakby delikatne tuptanie kazało mi resztką sił otworzyć oczy. Spojrzałam w stronę okna.
Na parapecie siedziały dwa gołębie (;-) i z zaciekawieniem przyglądały się zawartości łóżka. Przechylały łebki, sprawiając wrażenie, że rozumieją sytuację i chcą dowiedzieć się więcej.
Poczułam się nieswojo, bo i okoliczności były zupełnie niecodzienne. Ptasie paparazzi? Syknęłam cicho i ptaszydła odleciały. Drugie podejście do snu i znowu tuptanie. Tym razem jeden wścibski osobnik na parapecie za oknem. Powtarzam procedurę i rozważam zamknięcie okna, ale nie mam siły by wstać i pokonać metr dzielący mnie od szyby. Zasypiam. Tuptanie. Otwieram oczy. Ptak. Tym razem na parapecie w środku.
Z niedowierzaniem unoszę się na łokciach, ten zrywa się, robi rundę po pokoju i celuje idealnie w dziesięciocentymetrową szczelinę dzielącą parapet od okiennicy. Po najeźdźcy nie ma śladu za to ja mam prawie zawał. Opadam na poduszkę i szukam bezpiecznej przestrzeni do wtulenia. Jest. Serce powoli wchodzi w swój rytm. Jest mi dobrze. Zasypiam.
Kilka godzin później podniecona opowiadam całą historię towarzyszom podróży. W odpowiedzi słyszę pytanie: "Kaśka coś ty brała, że ptaki w pokoju widziałaś?"...

sobota, 4 maja 2013

Nigdy

Byłam pewna, że niektóre tematy w moim życiu nigdy się już nie wydarzą.
Ignorowałam ostentacyjnie prawidło "nigdy nie mów nigdy". Dałabym sobie rękę odciąć, że w pewnych kwestiach mogę sobie zaufać i, że będę w poglądzie stabilna. Wycofuję się z tej krnąbrności, ale i tak na skutek zakładu z samą sobą latam bez ręki. Przegrałam. Prawdopodobnie. Czuję to. Irracjonalność jest jedną ze składowych działania, ale w tym przypadku to jakiś totalny Matrix.
Mój rozsądek poszedł na spacer, straciłam czujność, robię głupie miny, podskakuję durnowato, śmieję się sama do siebie, patrzę w telewizor i nic nie widzę, nie rozumiem prostych pytań, niby słucham, ale nic nie słyszę.
Przeszłam nieplanowaną transformację z pantery w pandę. Pochoruję się od tego odmiennego stanu. Resztki rozumu, które nie poddały się jeszcze wszechogarniającej głupocie, próbują przywołać mnie do porządku. Daremne próby. W mojej głowie zapanował ekstremalny tumiwisizm i nieadekwatna do stanu rzeczy radość. Niby wszystko jest tak samo, a jednak inaczej.
Wiosna panie! Wiosna! (???)

czwartek, 2 maja 2013

...nic mi więcej nie potrzeba...

Siedzę drugą godzinę zapeklowana niczym kawał mięcha w słoiku, w samolocie tanich linii lotniczych. Ciasno, duszno, nuda, budzący się głód i kiełkujące poddenerwowanie. Na to wszystko nakłada się nadaktywność psychoruchowa kilkunastu zniecierpliwionych maluchów, których wiek nie jest jeszcze policzalny w latach. Tatusiowie i mamusie robią wszystko, by odwrócić uwagę poirytowanych pociech od skutków monotonii lotu. Wszelkie metody zawodzą.
Okrąglutka blond dziewczynka na siedzeniu za mną daje nieźle popalić młodemu tacie. Lituję się i zaglądam do tyłu przez szparę między fotelami. Wyszczerzam zęby do małej   i wpycham w wąski otwór dłoń z rodzynkiem w czekoladzie. Dziecię przyjmuje nieśmiało podarek i milknie do końca podróży, od czasu do czasu zaczepiając mnie okiem. Jestem pod wrażeniem mocy cukierka. Chłopczyk na siedzeniu po drugiej stronie korytarza ma może dziesięć miesięcy i tylko dwa zęby na górze oraz jeden na dole.
To jednak nie przeszkadza mu w entuzjastycznym smakowaniu czipsa. Wkłada go sobie do buzi, ciamka, szoruje po nim zębami, po czym wyciąga - dziwnym trafem - nienaruszony, ogląda uważnie i proponuje gestem, by pasażer obok też sobie pociamkał, bo plasterek słony jest i pyszny. Celebruje posiłek z takim oddaniem, że nie mogę oderwać od niego oczu przez dwadzieścia minut z okładem. 
Myślę sobie: "Szlag jasny... jak to jest, że Mały Jasiu taki zadowolony z plasterka ziemniaka, a ja całymi plastrami szczęścia nie potrafię się cieszyć?". Odpowiedź przyszła dzisiaj od mądrego człowieka, który stwierdził, że "świadomość i rozum są błędem ewolucji, bo nie pozwalają człowiekowi być szczęśliwym" oraz, że wolałby nie przeczytać w życiu żadnej książki, za to być maksymalnie prostym człowiekiem, wypić piwo wieczorem i zasnąć beztrosko przy telewizorze. 
Przyznaję, że ja też wolałabym być bardziej prosta, a dzięki temu mniej krzywa...