sobota, 19 września 2015

Działa, nie działa

Zawracam na nakazie jazdy w lewo, bo na wprost jest wielki korek, a ja nie mam czasu, by w  nim tkwić. Wybieram lepsze rozwiązanie. Tak myślę. Nie rozejrzałam się przed wykonaniem tego manewru jak to zwykle robię, bo jestem zamulona i nieobecna. Kilka sekund później słyszę policyjnego wyjca i widzę w lusterku niebieską dyskotekę. Zjeżdżam na prawy pas i zatrzymuję samochód, bo orientuję się, że to do mnie mrugają. Z policyjnej, opancerzonej budy wyskakuje gość w czarnym moro i dopada do moich drzwi. Nie mówi "dzień dobry" tylko zdławionym ze złości głosem, recytuje mi moją winę i z pianą na ustach syczy, że to przewinienie kosztuje dwieście pięćdziesiąt złotych i pięć punktów karnych. Opieram zmęczoną głowę o zagłówek, patrzę na niego obojętnym wzrokiem i pytam bez przekonania o "widełki" w kwocie lub punktach. Widełek nie ma. Kara jest taka i nie będzie negocjacji. Nie negocjuję, bo mi się nie chce i nie mam siły pałować się z człowiekiem. Pobiera ode mnie wszystkie możliwe dokumenty i mam wrażenie, że gdyby mógł, wziąłby również moją szkolną legitymację SKO. Siedzę w aucie, słucham muzyki i czekam. Mija piętnaście minut, a ja obserwuję we "wstecznym" jak panowie w niebieskim i okratowanym, oglądają sobie moje papiery i najwyraźniej dobrze się bawią. Zaczynam się niepokoić i mieć absurdalne myśli. W końcu z suki wysiada trzech w moro i zmierza w moim kierunku, Czuję nieprzyjemny ścisk w żołądku, ale nadal siedzę spokojnie. Ten "z pianą" mówi, że ma pytanie. Tamtych dwóch w tym czasie stoi po drugiej stronie samochodu i wbija we mnie wzrok pochylając się charakterystycznie do przodu i splatając ręce "na dziadka" tuż nad pośladkami. "Czy pani ma dwa nazwiska, bo mi w systemie wyskakuje?" "Tak" - odpowiadam - "Nie mam jeszcze tego w papierach, bo to świeża sprawa".  Nagle facet rozpromienia się, oddaje mi papiery wraz z dołączonym kwitem do wpłaty  oraz miłym uśmiechem i życzy "mimo wszystko miłego dnia". Jestem zaskoczona tą nagłą zmianą frontu, ale ostatnio widzę coraz więcej ludzi z dwubiegunówką, więc nie myślę o tym dłużej. Jadę dalej, prowadząc intuicyjnie i automatycznie po to, by kilometr dalej zobaczyć na chodniku masaż serca robiony jakiemuś nieprzytomnemu nastolatkowi, dziesięć minut później prawie rozjechać na pasach chłopaka o oliwkowej skórze, a finalnie niemal sama nie rozwalić się o tył ciężarówki. Czuję, że mam sto kilo na barkach i miazgę w głowie. Kilka godzin później jest dwudziesta. Dzisiaj moje Dzieci mają "dzień odpowiedzialności i samodzielności", więc monitoruję nastoletniego syna zdalnie. Dostaję sms: "Ja już w domu". Czuję ulgę, ale jednak coś mnie gniecie "w intuicję". O dwudziestej drugiej tłukę do drzwi lecz nikt mi nie otwiera. Dzwonię na komórkę i słyszę zbliżający się dźwięk gdzieś na klatce schodowej. Moje Dziecko, które zadeklarowało, że jest od dwóch godzin w domu i czyta książkę, zachodzi mnie od tyłu i skonsternowane nie wie, co ma ze swoim byciem po niewłaściwej stronie drzwi zrobić. Kapituluję i robię awanturę. Właściwie to syczę i toczę cicho pianę, bo po dwudziestej drugiej jest i wrzaski wszelkie przez sąsiadów nie byłyby mile widziane. Tak, nie mam siły dzisiaj na dyplomatyczne dyskursy, tłumaczenia i "rozmowy z dzieckiem". Każę mu czytać do dwudziestej czwartej. Dowalam do tego dwa tygodnie szlabanu na wychodzenie z domu i koleżków. Kara jest taka i nie będzie negocjacji. Ostatnio ktoś zapytał czy lepiej żeby ludzie cię kochali czy się ciebie bali, bo podobno nie można jednocześnie odczuwać strachu i miłości.  Nie wiem co mam o tym myśleć - ja orędownik miłości i bezgranicznego zaufania. Wiem jednak, że respekt działa. A respekt bez odrobiny strachu nie działa. Młody czyta do narzuconej godziny, chociaż być może tylko tępo wpatruje się w literki. Tak jak ja do rana w ciemność za oknem.

środa, 16 września 2015

Twoja Mać

Nie będę tutaj podrzucać nerwowo gorącego ziemniaka jakim jest temat miesiąca: Czy brać do nas uchodźców czy nie brać. Nie mam zdania. Wiem, że nie umiem odmówić drugiemu Człowiekowi pomocy, chociaż nie mam przyklejonej ryby na samochodzie i nagniotków na kolanach od klęczenia w kościelnej ławie, ale też nie potrafię przewidzieć konsekwencji miksu kulturowego i religijnego. Dlatego nie pcham się do ferowania sądów. Dotykam jednak nieśmiało tematu, bo nie mogę słuchać pseudonaukowych bredni Głupiomądrych i ich pokrętnych argumentacji. Problemem naszego Narodu jest głębokie zakompleksienie jednostki i przeszacowanie wartości jako grupy. "My Polacy" jesteśmy wspaniali, uczciwi, pracowici, wykształceni, zadbani, odpowiedzialni, chętnie uczymy się języków obcych i z radością pracujemy "w gościach" za połowę stawki tutejszych. Polakowe, jednostkowe "Ja Polak" już nie wygląda tak kolorowo. "Ja Polak" zazwyczaj czuje się gorszy od Niemca czy Anglika, dyskryminowany w świecie i niedoszacowany jako specjalista w swoim fachu,  nie tylko w swoim kraju ."Ja Polka" jako jednostka jest przeważnie za brzydka, za gruba, za mało zarabia, jest gorzej traktowana niż mężczyźni i w ogóle ma ciężej i gorzej niż "inne". Polak w grupie, ze wszystkimi, wyżej wymienionymi zaletami, jest pewny siebie i chętnie opiniujący. Dlatego właśnie muszę słuchać, że Cyganie to złodzieje, Arabowie nieroby, "Murzyni' brudasy, Rosjanie pijacy, a w telewizorze oglądać transparenty z napisami "syryjskie świnie czekamy na was", świadczącymi niewątpliwie o wysokiej kulturze i chrześcijańskim umiłowaniu bliźniego przez osobników te pisemne "oświadczenia" niosących. Islamizacja? Naród poczyta może (bo przecież raczej sobie nie przypomni z pobieżnych informacji przekazywanych wieki temu na lekcji historii) o chrystianizacji. Jak wiadomo, tam też nie obyło się bez "militarnego wsparcia", co - rozumie się samo przez się - nie oznacza przecież ustnego nawoływania do nawrócenia na jedyną, słuszną wiarę. Nie jestem zręcznym badaczem kultur ani historykiem, ale "gołym okiem" i mimochodem dostrzegam pewne podobieństwa pomiędzy XI -wieczną Inkwizycją, a dzisiejszym "pomysłem" jakim jest Państwo Islamskie. Klamrą dla obydwu "ruchów" jest słowo "perswazja", która - w tym przypadku - stanowi siłową formę zapobiegania szerzeniu się "herezji" czyli - współcześnie - odmiennym poglądom. W 1022 roku w Orleanie Król Francji Robert II Pobożny (!!!) kazał spalić grupę heretyków, bo nie udało się "merytorycznymi argumentami" przekonać ich do zmiany swoich przekonań. Świat - co niewątpliwie zabrzmi paradoksalnie - niewiele się zmienił. Dzisiaj stosuje się zbliżone metody, by nawrócić "niewiernych". To co charakteryzuje nie tylko nasze społeczeństwo, ale również społeczeństwa innych narodów, to bojaźń i niewiedza, przy czym bojaźń wynika z niewiedzy własnie. Utarte, bo przekazywane z ust do ust poglądy, zamieniające się z czasem w - nierzadko krzywdzące - stereotypy, determinują relacje między ludźmi. Nie chcemy tu i boimy się Syryjczyka, pomimo, że  osobiście nie znamy żadnego, ba! Nie chcemy go nawet poznać, bo to przecież wandal i dzikus. Nie dopuszczamy do siebie myśli, że wśród tych ludzi też są "normalni" i "niebandziory", wypierając jednocześnie z głowy pytanie "Dlaczego polskie więzienia są pełne naszych rodaków?" Prosty Człowiek jest z natury odporny na wiedzę, a jeśli jest do tego jeszcze głupi, to cechuje go dodatkowo niezwykły upór i to, że nigdy się nie męczy. Prosty Głupi Człowiek, nie czyta, nie drąży tematu i nie szuka informacji, on po prostu SAM WIE. Żeby wiedzieć wystarczy mu widzieć, dlatego własnie oglądalność stacjom telewizyjnym robią kontrowersyjne tematy z krwią na twarzy i kupą na szybie autokaru oraz głupcy, którzy z wypiekami na twarzy oglądają specjalnie dla nich spreparowane obrazy. Im dłużej żyję, tym częściej się wstydzę, że mam korzenie w Narodzie, którego przedstawiciele wcale nie piją, nie biją, nie dewastują cudzego mienia, nie gwałcą, nie rabują i nie uciekają do innych krajów w poszukiwaniu lepszego życia. Innymi słowy żyję w kraju, gdzie nie ma przemocy, w Wigilię każde nakrycie dla "nieoczekiwanego gościa" jest realnym aktem gotowości do pomocy, a nie martwą tradycją, wszyscy ciężko pracują, leserów nie ma i nigdy nie było, alkohol służy jedynie do dezynfekcji ukąszeń komarów, a czyści jak łza Polacy nie przynoszą do szewca upierdolonych obrzydliwe butów, nie okazując z tego powodu choćby grama wstydu. Oto Naród Wybrany jest, krystaliczny i prawy, co światem powinien rządzić i innym pokazywać jak mają żyć.

czwartek, 27 sierpnia 2015

Odważniejszość

Mam niefart - jestem Debilem. Tak, przez duże "D" - bynajmniej nie przez szacunek dla siebie. Często ostatnio słyszę pytanie: "ty naprawdę nie rozumiesz???". Ano - nie rozumiem. Dajcie mi tu takiego co twierdzi, że wszystko rozumie, a przekonam go, że się myli. Jak powiada pewien Mędrzec - "życie to nie blog", jednak ja lubię od czasu do czasu kawałek życia przenieść tutaj, bo relaksuje mnie to i ulgę przynosi, a poza tym podobno pisać umiem, chociaż i to zostało podważone i grafomańskimi farmazonami nazwane. Szczęśliwie mam dość nieznośny charakter dla innych i bardzo wygodny dla siebie, bo gdy się uprę i uwierzę, że coś mogę, to nikt mi nie wmówi, że nie mogę, jeśli zaś mi wmawia, dostaję takiej motywacji do działania, że mogę jeszcze mocniej i bardziej. Dlatego popełniam właśnie i popełniać będę kolejne posty. Czytałam ostatnio wywiad z Kolegą Maleńczukiem. Dużo tam szpanu i wiraszkostwa (jest takie słowo w ogóle?), ale Gość ma przebłyski geniuszu, między innymi wtedy, gdy przyznaje, że jest snobem, lubi ładne rzeczy i zmuszał się do czytania Dostojewskiego, bo - pomimo, że zawsze był nikim - zawsze też miał "aspiracyjki". Srał pies takich odważnych, co to się przyznają, że byli łobuzami i gnojami w życiu - to teraz takie modne - mówienie o sobie "bylem i jestem brzydkim chłopcem". Powiedzieć, że jest się snobem, że przed dziećmi udaje się, że się nie pali i nie pije, albo, że wykorzystywało się kobiety po to, by wygodnie żyć - to jest już jakaś odwaga. Oczywiście, gdyby gradować  "odważniejszość", to przyznanie się dzieciakowi: "tak piję i palę, ale działam w temacie i wkrótce przestanę", a potem dotrzymanie słowa, to wiadomo, że to jest dopiero "odważniejszość". Mierzi mnie dulszczyzm odkąd zrozumiałam, co oznacza słowo "nie wypada". "Nie mów cioci, że jest stara, bo to nie wypada", "zjedz kuskus, bo w gościach nie wypada zostawiać" i kij z tym, że ciocia jest stara jak węgiel drzewny, a kuskus rośnie mi w ustach i występuje w pakiecie z odruchem wymiotnym. Cenię w ludziach szczerość, otwartość i zdrową dawkę samokrytycyzmu. Wtedy gotowa jestem, wybaczyć błędy i chodzenie po prostej drodze zygzakiem. Można nie lubić Maleńczuka, jednak jego szczerość - być może trochę celowa, a nawet może i marketingowa, każe spojrzeć na niego łaskawszym okiem pomimo, że z gościa był kawał drania. Wolę taką - już na pierwszy rzut oka - "brudną krew", niż "czystą szlachecką" na pozór i dającą stęchlizną, gdy się ją włoży pod mikroskop. Wolę też być debilem, który stara się zrozumieć, niż pławiącym się w uznaniu dla samego siebie Wszechpanem, który wie, że wie najlepiej.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Anioły

Ciężki to był dzisiaj dzień. I trudny. Chciałam nie czuć i nie myśleć. Postanowiłam iść przed siebie, jednak było mi tak ciężko wszędzie, na całym ciele i w głowie, i do tego ten obezwładniający upał, że zrezygnowałam z pierwotnego zamysłu, i po prostu położyłam się na ławce gdzieś w mniej uczęszczanej, parkowej alejce. Leżałam tak i chciałam przestać być. Nagle usłyszałam kobiecy, zatroskany głos, Otworzyłam oczy i zobaczyłam stojącą przy mnie młodą kobietę z dzieckiem przytroczonym chustą do jej piersi. "Czy pani dobrze się czuje?" Trochę zaskoczona pytaniem, szybko odpowiedziałam, że tak. "Na pewno? A czy wodę pani ma?". Pośpiesznie uspokoiłam młodą mamę, że mam wszystko, dobrze się czuję tylko odpoczywam chwilę. Dziewczyna wyraźnie uspokojona wreszcie odeszła. Niespełna pięć minut później podeszła do mnie starsza pani i  z nie mniejszą troską zadała mi ten sam zestaw pytań. I tym razem uspokoiłam mojego Anioła Stróża, że naprawdę wszystko ze mną w porządku, a gdy kobieta poszła, rozpłakałam się ze wzruszenia i przesilenia. "Nie ma szans, nawet chcieć umrzeć sobie nie można na ławce w kącie, bo ludzie cię uratują"  - pomyślałam. A potem było popołudnie, rower i... znowu byłam szczęśliwa.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Czego pragną Kobiety

Poszłam na film "tylko dla Kobiet". Sama, bo przecież nie pójdę ze swoim Facetem na innych Facetów się gapić wspólnie i to w dodatku prawie całkiem gołych. Koleżanki po różnych kurortach się rozjechały, Mój Mężczyzna Jedyny w delegacji i samiuśka jak palec zostałam, więc cóż było robić.... Na sali same Kobiety stłoczone jak ser w serniku i tylko gdzieniegdzie Mężczyzna (zapewne z gatunku "odważny jak żaden") niczym samotny rodzynek w cieście siedzi. To prawdziwe przeżycie na taki film się udać. Skowyt dobywający się z dziesiątek gardeł, doping dla bohaterów prężących się na płaskim jak stół ekranie, by prężyli się jeszcze mocniej, nadając trójwymiar wyobraźniom niewiast, spłaszczonym przez brak wyobraźni ich partnerów życiowych lub tylko seksualnych, zaskakujące komentarze i gremialny śmiech w głos - takie rzeczy nie zdarzają się na każdym seansie. Prawdę trzeba oddać - Magiczny Mike czarował i robił prawdziwe cuda, a jego koledzy po fachu również nie wyglądali gorzej, ani nie czynili słabiej swojej zawodowej powinności, a im bardziej tarmosili dziewczyny na ekranie i gwałtowniej je "miłowali", tym sala była szczęśliwsza. Jako bezstronny (przynajmniej się bardzo staram) obserwator zauważam, że Kobiety pragną silnych, zdecydowanych i dominujących TurboSamców, którzy potrafią nie tylko czule pogłaskać po policzku, ale także namiętnie wytargać za włosy i dać zgrabnego klapsa w tyłek - najlepiej tak, żeby zapiekło. Wszak nie romantyczne śpiewy czekoladowego trubadura wywoływały piski zachwytu, tylko zdecydowane branie na ekranie. Panowie, pomimo ewidentnego bojkotu tego obrazu przez Waszą płeć, zachęcam, byście jednak schowali dumę do kieszeni, przestali myśleć, że nikt nie będzie Wam mówił jak trzeba jeździć, bo macie przecież prawo jazdy od wielu lat i poszli na ten film - nie dla fabuły, bo jej akurat tam nie ma, ale dla żywej, prawdziwej i - co najważniejsze - wiarygodnej instrukcji obsługi... Kobiety.

środa, 29 lipca 2015

Oświadczenie

Chcę schować
Cię w dłoni
i chronić
Niczym parawan
przed wiatrem
osłonić
Zbudować zamek
dla Ciebie
z miłości
Ufać i prawo
zostawić
do cennej
wolności
Chcę być
dla Ciebie
i dać wszystko
z siebie
I światu ogłosić
na ziemi i w niebie
Niech wiedzą
że kocham
tylko i właśnie
Ciebie

wtorek, 28 lipca 2015

"Jestem po medycynie" czyli "Dzikie Historie" po polsku

Deszcz złapał mnie na rowerze, w drodze do domu. Na trasie Mc Donald's stoi, wiec wpadam na lody i kawę. Poczekam, aż przestanie padać, ale przecież bezczynnie czekać nie będę. Wyciągam laptopa ze zbyt małej torby, za to bardzo pojemnej i postanawiam napisać do Was coś. Mam ochotę na wątek optymistyczny, ale ten deszcz, ten brak entuzjazmu na twarzach współkawowiczów i ochota mi jakoś przechodzi, więc może opowiem o ostatniej sobocie... Postanowiłam się zrelaksować, robić nic i nie dotykać roweru, bo roweru mam ostatnio powyżej uszu. Mój narzeczony  - Facet zajeżdżony totalnie przez cztery kółka, potrzebował jednak odreagowania, więc milczącą zgodę na rower wyraziłam. Nie wiem jak inni cykliści widzą temat, ale ja w upale i tłumie weekendowym na dwóch kółkach nie czuję się za dobrze, dlatego po kilku minutach "relaksacyjnej" wycieczki miałam  już mocno podniesione ciśnienie. To był jednak dopiero początek. Oglądaliście może film "Dzikie historie"? Pięć zaskakujących opowiastek o nie mniej zaskakujących zakończeniach, dyktujących o tym, jak człowiek może się diametralnie zmieniać pod wpływem emocji. Film świetny - szacowny Pedro Almodovar dał czadu, ale zapewniam Was, ze Polak też potrafi. W ulubionej "restaurancji" naszej, nieprzesadnie wcale wykwintnej postanowiliśmy zwilżyć gardło. Dosiadamy się do znanych nam i nawet lubianych znajomych, aż tu nagle dziewczę młode, zwykłe w swojej świeżości (żeby nie powiedzieć pospolite), żadnym osiągiem specjalnym jeszcze nieskalane, plebsem zaczyna dużo starszego od siebie człowieka tytułować, w oczy prosto mu patrząc. Zatyka mnie i z wrażenia nawet w obronie "słabszego" stanąć nie mogę, bo nie spodziewałam się takiej nonszalancji u tak młodej i  - było nie było wykształconej - osoby. Jestem zniesmaczona i zszokowana, ale wytrzymuję, wyrażając jedynie dezaprobatę do ucha Mojego Ukochanego. Jedziemy dalej, obijając się o tłumy tutejszych i przyjezdnych, a szukających w Rynku nie wiadomo czego. Kolację postanawiamy zjeść, gdy słońce kładzie się spać, dlatego w "Greckiej" przysiadamy na ogródku. Chwilę później do stolika obok przykuśtykuje młoda dziewczyna ze złamaną nogą, toteż Mój Facet rzuca się na pomoc jak na dżentelmena przedwojennego przystało, krzesło jej odsuwa i pomaga się nań zadekować. Za minut kilka do wspomnianej dziewczyny dołącza bałwan nieziemski i jest tak uciążliwy w swojej głośnej mądrości i pozyskiwaniu uwagi otoczenia i tak cały w pretensjach, że czuję iż zaraz zwariuję. Agresja we mnie narasta do tego stopnia, że jestem gotowa wstać i wysypać gościowi frytki na głowę. Wytrzymuję jednak do końca i z ulgą wsiadam na rower, ciesząc się na ostatnie dwadzieścia minut jazdy do domu i koniec atrakcji. Po drodze trzeba jednak wstąpić jeszcze na stację benzynową... Podjeżdżamy, drzwi się nie otwierają, za to w środku widać gestykulujących żywo ludzi. Jest północ, więc zakładamy, że jakaś zmiana dyżurów lub coś takiego, ale nie... drzwi rozsuwają się w końcu i zostajemy przymusowymi świadkami dzikiej awantury stacyjnej. Klient "bizmesmen" lat może maksymalnie trzydzieści, w ekskluzywnym garniturze prosto z hali Tesco i butach z tej samej, wysublimowanej linii i - jak sam deklaruje - "po medycynie", lży okrutnie pracownika stacji. Zakładam, że o coś poszło, ktoś nie miał racji, komuś pościły nerwy, ale takiej łaciny i konstrukcji z wulgaryzmów to ja nie słyszałam jak żyję i chyba na żadnym uniwersytecie nie uczą takiego władania językiem ojczystym. "Pan Wykształcony" szydził z pochodzenia, wykształcenia i miejsca pracy "Stacyjnego", opowiadał co może mu włożyć do ust, co ten może mu zrobić i czym się zakrztusić oraz uświadamiał mu, że "Stacyjny" zębów kompletu nie posiada, bo jest takim zerem, że go na zęby nie stać i, że zdechnie tankując paliwo i wydając hot dogi. Przytaczam oczywiście ów monolog w wersji "light", bo przez klawiaturę oryginał by mi nie przeszedł - tego jestem pewna. Panna z granatowym pióropuszem na pustej głowie wtórowała idiocie w tanim garniturze, nie wykazując przy tym za grosz kobiecej wrażliwości i nie bacząc na to, że na stacji są również dwie starsze 'Panie Stacyjne". Pomyślałam sobie wtedy, że to upadek kompletny jest polskiego szkolnictwa wyższego, że takie małpy schodzą z drzew i zasiadają w lakierowanych, uczelnianych ławach, indeksami wymachując i hańbę ludziom na poziomie - "niestety" też po studiach - przynosząc. "Zobaczysz Kochanie, jeszcze przyjdzie czas, że proste chamy będą się doktoryzować" - wyjęczałam zbolała do Mojego J. i z ulgą zaległam na domowej sofie, przyrzekając sobie w duchu, że ludzi będę oglądać jak małpy w ZOO - przez szybę - najlepiej swojego samochodu.