niedziela, 31 marca 2013

Szywrot na wywrot czyli święto po mojemu

Święta to czas pojednania, wyciszenia i odpoczynku w gronie najbliższych oraz... takie tam inne duperelowe slogany. Mnie to nie dotyczy. Własnie siedzę sobie od kilku godzin sama jak palec i to moje najlepsze kilka godzin od wielu miesięcy.
Przed chwilą wyszłam z wanny, w której taplałam się radośnie niczym kaczka w sadzawce przez ponad godzinę, kawę zagryzając makowcem, a makowiec rozpulchniając winem. W domu  - jak już wspomniałam - żywej duszy.
Chatka wysprzątana lecz bez szaleństw, czyli w miarę możliwości moich i "personelu" na co dzień użytkującego lokal. Okna zostawiłam "ufajdane", na co niejedna "perfekcyjna pani domu" zareagowałaby wyraźną dezaprobatą.
Koniec końców słońca nie ma, więc nie ma też argumentu, że przez nieumyte szyby przedrzeć się nie może, a ja przynajmniej przeziębienia nie złapałam i nie kapię nosem na wykrochmalony obrus, jak co poniektóre ambitniaczki. Śnieg pada, a ja "głupiego roboty" sobie przynajmniej oszczędziłam.   Lodówka pełna, muzyczka z głośniczka, nogi na ławie, a by im jeszcze wygodniej było - na poduszce, maseczka "anti stress" na buźce i luzzzzzzzzz.... 
Wracając jednak do zdania pierwszego... jednać się nie mam z kim, bo zazwyczaj "nie drę kotów", a jeśli już z kimś naprawdę nie mogę się dogadać, to kończę temat definitywnie, co wyklucza pojednanie.
Wyciszam się najlepiej, gdy mam święty spokój, czytaj: jestem sama ze sobą, zaś odpoczywanie w gronie najbliższych uważam za... niemożliwe. Gdy jestem z rodziną daję z siebie wszystko i siebie całą. "Bycie z rodziną" to tak naprawdę ciężka harówa, bo każdy wymaga uwagi, wysłuchania, pogłaskania, przytulenia, nakarmienia, zrozumienia, docenienia i miliona innych rzeczy.
Gdzie tu miejsce na odpoczynek? Nie bądźmy obłudni - każdy potrzebuje chwili tylko dla siebie.
Jestem matką od siedemnastu lat, a do tego mam fioła na punkcie dzieci, więc mogą mnie eksploatować jak kopalnię węgla, co nie jest jednak równoznaczne z wchodzeniem mi na głowę.
Tak naprawdę niańczyłam dzieci od najmłodszych lat - od rodzeństwa począwszy, poprzez dzieci sąsiadów, którym podobało się moje "matczyne podejście do ich pociech", a na moich Pociechach skończywszy. Dzieci mnie lubią i okazują sympatię od pierwszego spojrzenia i w każdym miejscu gdzie stopę postawię. Właściwie to zastanawiam się dlaczego...Raczej powinnam odstraszać maluchy - szczególnie te ze smoczkiem w buzi. "Łeb zafarbowany na czarno jak wrona" - jak mawiał mój dziadek, okulary, i - wydaje mi się -  srogi wyraz twarzy. Ostatnio nawet, jeden dorosły "skomplementował" mnie twierdząc, że mam "sukowaty" wyraz twarzy. Tymczasem "wózkowe szkraby" przyglądają mi się z zaciekawieniem, a za chwilę uśmiechają szczerbato zza smoka i pociągają za poły płaszcza. Kilkuletni chłopcy z pasją objaśniają mi w kolejce bankowej budowę czołgu, albo pistoletu, który właśnie dostali od tatusia, chrzaniąc wszelkie konwenanse i upomnienia matki w stylu: "Rysiu, zostaw panią".
Gdy idę w gości gdzie są takie małe "knypki", pomimo silnego postanowienia i "wewnętrznej" obietnicy, że "już nie będę", finalnie i tak ląduję na dywanie, bawiąc się w "bitwę", dom Eskimosów czy coś tam innego, okazując tym samym "lekceważenie" domownikom i pozostałym, zgromadzonym dorosłym gościom.
Jak więc widać "rodzinne grono" nie odstępuje mnie od wieków, a w domu nie działa system "każdy sobie rzepkę skrobie" i wszyscy, zawsze siedzimy razem w salonie, nawet gdy każdy zajęty jest sobą. Okazuje się to być ewenementem, bo odwiedzający nas znajomi nie mogą się nadziwić dlaczego dzieci siedzą ciągle ze mną zamiast - jak to nastolatki - pozamykać się w swoich pokojach. Dlatego, gdy mam już totalnie dość "rodzinnego grona", mówię do swoich Pociech w mój specyficzny, pieszczotliwy sposób: " Wypieprzajcie dzisiaj do łóżek o 21.30, bo muszę pobyć sama ze sobą". I wiecie co? Nie słuchają...

sobota, 30 marca 2013

Zajączek Wielkanocny Dla Wszystkich Dziewczynek

Otwieram "fejsa" przed chwilą. Tam wiadomość od mojej Córci. Otwieram ją, a tu Zajączek Wielkanocny... Popadłam w dziki zachwyt, wydając przy tym radosne piski i wprawiając w zdumienie członków rodziny. Oczy sobie wypatrzę chyba dzisiaj ;-p 
Opisać się nie da tego co ujrzałam, dlatego czym prędzej podobiznę owego Zająca zamieszczam i życzę Wam Kobiety równie radosnego startu w te święta jaki mnie został zafundowany. Dla tych - jak ja - "widzących inaczej", wersja "maksi", po to, by żaden element przez oko niedoskonałe nie został zlekceważony. ;-)
Dziękuję Kwiatku mój za to, że tak dobrze znasz swoją mamusię i wiesz jak pogodę na moje lico przywołać. Alleluja! :-))))

czwartek, 28 marca 2013

Ostra rozmowa okołoobiadowa

Kawkuję przedobiadowo z moim Przyjacielem i oplotkowujemy naszą wspólną znajomą.
Mówię Koledze, że muszę schłodzić Koleżankę Ankę, bo się coś za mocno rozpaliła do mężczyzny, który nowym projektem w Jej życiu być się stara.
Jak siostra mi ona jest, więc skrzywdzić dziewczyny nie dam, dlatego przejąwszy się bardzo, porady u bardziej doświadczonego i po męsku patrzącego Kumpla szukam. 
- Powinnam się dzisiaj spotkać z Anką i trochę kobitę schłodzić, bo potem będę musiała ją przez tydzień zbierać, jeśli gość się chujem okaże. - Mówię nie po kobiecemu zupełnie.
- Chujem to jeszcze pół biedy, byleby się pizdą nie okazał. - Konstatuje znajomy zupełnie po męsku...
"Fakt" - pomyślałam i spojrzałam na Złotoustego z uznaniem.

Małe jest piękne (?) czyli wątek motoryzacyjny


Nie wiem dlaczego ludzie upierają się przy powszechnej lecz nieprawdziwej opinii, że małe jest piękne.
Małe, ciasne  duszne mieszkanko kogoś cieszy? Mała porcja ulubionej potrawy cieszy? Małe "kontko" w banku cieszy również? A może mała, 1/10 etaciku lub mały pierścioneczek zamiast większego hmm? Myślę, że mały może cieszyć jedynie "problemik" i to tylko z uwagi na fakt, że nie jest duży.
Mój niezawodny automobil odmówił posłuszeństwa. Ze swoich marnych 160 koni przesiadłam się awaryjnie na jeszcze marniejsze 80. Pojechałam sobie tym  - jak to mój uroczy przyjaciel mawiał - "gejowozem" tu i tam oraz tam i tu.
Z natury postrzelona jestem i niecierpliwa, więc zabija mnie nie tylko głupota ludzka, ale również ślamazarność, niemotowatość i dupowatość istot żywych oraz przedmiotów martwych.
Ospałość tego pojazdu obcinała mi jaja na za każdym razem, gdy wyprzedzał mnie...tir. Komentarz Uroczego Mężczyzny brzmiał: "bo to trzeba zmieniać biegi", ale zrobiłam wszystko, by puścić tę ironiczną uwagę mimo uszu i nie odpalić w podobnym tonie, bo to naprawdę Uroczy Mężczyzna jest.
Za to tego kto ukuł pojęcie "kobiecy samochód", powinni skazać na dożywotnią jazdę owym wynalazkiem.
Po raz wtóry zaznaczam, że nie jestem wojującą feministką i nie zamierzam w akcie protestu spalić żadnego z moich czterdziestu - nomen omen - pięknych staników, ale uważam, że wmawianie Babom, iż uroczo wyglądają w landrynkowym badziewiu o ciężarze własnym prowokującym samochody ciężarowe do zdmuchnięcia ich z jezdni to gruba przesada. 
Istnieją jakieś logiczne argumenty "za", by jeździć takim "gównem"? Że niby malutki to łatwo się zmieści? Jeśli mi się nie zmieści "tu" , to postawię sobie "tam" i po kłopocie. Jeśli mamy jedno auto duże i bezpieczne, to owszem - drugie, malutkie do śmigania po mieście się przyda, ale... Wcale nierzadko kobiety mają dzieci. Jeśli więc zapakuję choćby dwoje z trojga do takiej "limuzyny", jazda na rodzinne zakupy staje się bezsensowna, bo do "gejowozu" zmieszczę już tylko bagietkę.
Że mało pali? Inny mój znajomy powiada, że auto spali tyle ile się do niego wleje czyli wszystko.
Osobiście wolę, by palił tyle ile musi, ale chciałabym czuć się maksymalnie bezpiecznie, nie czuć się zażenowana faktem, że nie mogę na "trójce" wgramolić się pod byle wzniesienie, że wyprzedzam minutę zamiast kilkunastu sekund i nie bać się, że gdy mocniej zawieje, zwieje mnie do rowu, albo na drzewo przy rowie.
Jakby na to nie patrzeć, wdzięczna jestem mojej "japoneczce", że się popsuła, bo dzięki temu mogłam sobie pojeździć "byleczym" i docenić to co mam. Nie znaczy to oczywiście, że obraziłabym się na jakieś śmigło na tle nieba, srebrną gwiazdę czy cztery, olimpijskie kółka oraz ukryte w ich trzewiach jakieś 300 dzikich koni... gdybym tylko mogła je mieć.

poniedziałek, 25 marca 2013

Zaczarowany ołówek

Nabyłam sobie kiedyś drogą "przywłaszczenia" cudzego mienia piękny ołówek. Nim stanęłam z  nim "oko w oko", moja ciekawość musiała zmierzyć się z etui - bardzo estetycznym zresztą. Zastanawiałam się jak wygląda "wyposażenie" ukryte w tym zgrabnym opakowaniu. Jako żem kobieta konkretna jest, myśli moje krążyły wokół parametrów technicznych zawartości. Szczerze mówiąc, im dłużej przyglądałam się "futerałowi", tym bardziej ciekawa byłam środka...
W chwili gdy go wreszcie ujrzałam, a następnie ujęłam w zachwycie oburącz, nie mogłam posiąść się ze... zdumienia. Ehhh... To był konkret. Wersja bezspornie LONG, a do tego porządnej objętości i konkretnej twardości. Zupełnie niestandardowy. Imponujący. Ogromny. Kreślarski taki...
Samo tylko patrzenie i trzymanie w dłoni sprawiało już przyjemność niesłychaną, nie wspominając o tym co potrafił, gdy był w użyciu. Co tu dużo mówić - zaczarowany. Czułam się - patrząc nań - jak nastolatka, która właśnie trzyma w dłoniach swój pierwszy tusz do rzęs. Chętnie dobywałabym go częściej, pochwaliłabym  się pewnie nawet temu i tamtemu w sekrecie, ale jakoś tak wyrzuty sumienia mnie nękały, że "TO" nie moje, że komuś przecież zużywam szczęście płynące z faktu posiadania.
Paradoksalnie więc, zamiast się cieszyć i korzystać do woli,  używałam go sporadycznie - z winy poczuciem wielkim - jakieś kilka razy w roku. Finalnie, poszłam jednak po rozum do głowy i - ku własnej  uciesze - zmądrzałam. Po co o tym piszę?
By morałem się podzielić następującym: Z zabronionego, a zagarniętego przedmiotu pożądania uczyń swój własny przedmiot.... radosnego używania.

piątek, 22 marca 2013

Premium

Światło czerwone. Samochody ustawione gęsiego, a w każdym z nich jedna lub kilka twarzy.
W rolach głównych: białe auto klasy premium, auto klasy nie premium, ale za to w kolorze szlachetnej, ciemnej wiśni oraz: w białym -  Zadowolona Blond Cizia w przeciwsłonecznych okularach pomimo półmroku, a w "szlachetnej wiśni" - dwie Skonfundowane Brunetki.
"Na czerwonym" Brunetka pierwsza obserwuje sunące po przeciwległym pasie białe cacko. Druga podąża wzrokiem za spojrzeniem pierwszej.

- Widziałaś to białe? 
- A widziałaś tę sukę w środku?
- Eee tamm, umrze jak każdy.
- Ale przynajmniej sobie pożyje...

środa, 20 marca 2013

Pierwsza doba

Po dramatycznych wydarzeniach i będących ich konsekwencją trudnych zabiegach operacyjnych, ratujących pacjentom życie, rodzina zazwyczaj słyszy komunikat: "Decydująca jest pierwsza doba, jeśli ją przetrwa - wyjdzie z tego".
Doświadczamy w życiu bólu niejednokrotnie. Fizycznego i psychicznego. Nie sposób ocenić, który jest gorszy. Na jeden i na drugi można wziąć prochy i stępić lub - jak kto woli - uśmierzyć prawie wszystko. Z myśleniem włącznie. 
Nieraz przeżywałam swoją "pierwszą dobę". Nadeszła kolejna pierwsza. Przetrwałam, znaczy to, że prawdopodobnie z tego wyjdę. Ale jest warunek: nie złapać nowej Bakterii, albo innego cholernego Wirusa. Bo przecież system odporności się zawalił i człowiek bezbronny jest jak plecy taksówkarza. Lekarze zalecają delikwentom z rozpieprzoną odpornością izolację, więc robię sobie absolutnie nieprzymusową kwarantannę. Blokuję obecnej i potencjalnej Zarazie dojście do wrażliwych części mojego organizmu. Głowa najważniejsza, więc chronię ją z wyjątkowym pietyzmem. Mózgu jeszcze nie potrafią wymienić, więc pilnuję, by głowy nie stracić.
By nie stracić czujności - nie uciszam bolących myśli niczym. Biorę wszystko na klatę i na zwoje takie jakie jest.
Wolę ostrość widzenia, świeżość umysłu i refleks w reagowaniu niż nieobecny wzrok, spowolnienie we wnioskowaniu i widzenie rzeczy i barw, których nie ma. Halucynacje i imaginacje - nawet te upragnione, nie mają żadnej wartości, bo są tylko omamem. Wybieram  realny niepokój zamiast urojonego spokoju. Wybieram decydowanie za siebie. Stawiam na ODPOWIEDZIALNOŚĆ.
Bo w świecie jej tak mało, a mnie się  "przytrafiła" i jestem z niej dumna. Jestem dumna z odpowiedzialności za siebie i za tych, których kocham i, na których mi zależy. Tym, którzy nie wiedzą o czym mówię, albo tylko wydaje im się, że wiedzą - współczuję. Pierwsza doba za mną. Nadal tu jestem. Czy to nie piękne?