środa, 17 lutego 2016

Nie będzie tytułu - czyli kocha, nie lubi, nie szanuje.


Kiedyś napisałam, a potem szybko wyrzuciłam tego posta, ale myślę, że nie zasłużył na to, więc wklejam ponownie.

Posted: 06 May 2016 06:16 PM PDT
Była 1.30 w nocy, gdy wyskoczył z łóżka jak poparzony i nawrzeszczał na wpółprzytomną, że też jest zmęczony. Nie wiedziała o co mu chodzi, bo przecież spała i nie prowadziła z nim przez sen dialogu w tym temacie, ale gdy już się trochę ocknęła, pojęła, że chodzi mu chyba o sam fakt, że ona jest. Że ona jest tutaj, a on chyba wolałby, żeby jej akurat nie było. Swoją irytację podparł argumentem, że na niego włazi całym ciałem, gdy śpi i spycha go z łóżka. Czyli, że on się odsuwa, a ona się uparcie wtula i przytula. A on tak się odsuwa, że zaraz się spierdoli z tego łóżka i będzie tyle. Poczuła, że robi jej się słabo, gorąco i kurewsko przykro, bo to nie pierwszy raz, gdy czuje się w niewłaściwym miejscu i czasie. Ostatnie dni nie należały do najłatwiejszych i mocno nadwyrężyły jej miłość do niego oraz wiarę w to, co ich łączy. Była zbyt udręczona, by znowu i w środku nocy zmagać się z absurdem wspólnego istnienia. Dlatego nie powiedziała nic, tylko zrezygnowana zabrała poduszkę i przeniosła się na kanapę w salonie. Kilka razy usłyszała gdzieś ostatnio, że aby ludzie mogli ze sobą być i żeby to bycie miało sens i sprawiało radość, muszą się przede wszystkim lubić. Samo kochanie podobno nie wystarczy. Zaczęła się nad tym zastanawiać i doszła do wniosku, że on raczej na pewno nigdy jej nie lubił. To, że ją kocha ona czuje tak samo mocno jak to, że jej nie lubi. Dlatego zapewne od zawsze tak formułował swoje żarty, żeby były przykre i sprawiały jej ból, dlatego przez sen mówił, że jest stara, gruba i brzydka, dlatego też zapewne nie mógł powstrzymać się od wciąż powtarzanych komentarzy, że od muzyki, której słucha można dostać raka uszu. Od dawna próbowała powiedzieć mu o tym, że to ją rani i, że stosunek uszczypliwych uwag do komplementów i czułych słówek jest mocno zaburzony na niekorzyść tych drugich. On twierdził, że jej tolerancja na jego żarty dramatycznie spada i, że ożenił się z cudowną kobietą, a nie z takim potworem. Lista epitetów rosła z miesiąca na miesiąc, a ona - pomimo silnego charakteru, zaczęła wierzyć, że jest kompletnie chujowa i słaba. Ocknęła się, gdy ktoś jej wreszcie wyłożył kawę na ławę i uświadomił, że on jej po prostu nie lubi. Tak zwyczajnie - kocha i nie lubi. Nie umiała wcześniej tego określić, co to właściwie jest, co powoduje, że czasem patrzy na nią jak na idiotkę i widać, że powstrzymuje się, by nie powiedzieć czegoś paskudnego. Zastanawiała się, dlaczego on nie ma potrzeby mocnego przytulenia jej po powrocie z delegacji. Dlaczego nie całuje jej w szyję i nie masuje stóp, kiedy oglądają telewizję. Dlaczego w domu pachnie świeżymi kwiatami i dlaczego on dba, by niczego jej nie zabrakło, by miała pełny zbiornik i umyty samochód. Dlaczego, kiedy idzie spać na tę cholerną sofę, on nigdy nie zabiera jej z powrotem do łóżka i dlaczego z takim pietyzmem wybiera jej maseczki do twarzy i tusze do rzęs. Dręczyło ją pytanie dlaczego on robi tyle sprzecznych rzeczy. Dlaczego czasem, gdy śpią, tuli ją tak mocno, że rano wstaje kompletnie wygnieciona, połamana i szczęśliwa, a czasami ma pretensje, że ona przytula się za bardzo. Wreszcie, któregoś wieczoru, kiedy popłynęła rzeka wina i łez, ktoś jej to szczerze - jak to po morzu wina - wybełkotał:  "Bo on cię może i kocha, ale na pewno cię nie lubi".
'/

Naciśnij na "naciśnij"...                                                               
                                                                           

Refleksja

jest tak
jak
być powinno
a jednak
jakoś
nie tak
tak jakoś
twardo
i sztywno
jak gdybym
popełniała
swoim byciem
nietakt
widziałam dziś
inny świat
co pachniał
smażoną cebulą
świat ten
plamą żył
na podłodze
i garnków pełnych
furą
i tętnił radością
i życiem jak
ciepła krew
w żyle
zanurzyłam się
więc weń
na moment
zatopiłam się
w nim
na chwilę
widziałam jak
spijał szpak
pocałunki
ze sroki dzioba
i szeptał
w usta jej
co dziś
na obiad
późny poda
widziałam też
jak ona
po kuchni
wokół niego
chodziła
jak nie wiedząc
co robić
bałagan czyniła
a szpak patrzył
z miłością i
rozczuleniem prawdziwym
i całował
i tulił
i dotykiem niecierpliwym
to garnka
dotykał
to jej polika
widziałam jak
uśmiech
z ich twarzy
nie znika
niby nie tak
jest tam
tak całkiem
do końca
a jednak
jakoś tak
tak miękko
i lekko
i dobrze
taki świat
pełen słońca
i nie mogę
przestać myśleć
gdzie jest
lepiej
gdzie jest
bardziej
dobrze
więc będę
tak myśleć
póki wino
jego codzienne
myśli mi
zupełnie
nie podrze



poniedziałek, 15 lutego 2016

Arogant

Moja Koleżanka pisze. Bloga sobie pisze Dziewczyna - tyle, że w trzeciej osobie. Sensualne jest to Jej pisanie do tego stopnia, że ja - patrząc na swoje "klopy" (jak mówi o mojej "twórczości" mój Mąż) - odnoszę wrażenie, że z kołka mnie wyciosali i emocji w tym żadnej nie ma prócz gołej obserwacji. Poczytałam sobie więc tę moją Koleżankę i - ponieważ znam Kobietę - bardziej rozumiem, co pisze, bo mi coś tam przecież opowiadała o życiu. Czasami zastanawiamy się dlaczego kobieta siedzi przy facecie draniu zimnym i nieczułym, wzdycha do niego nostalgicznie i uporczywie próbuje z osła zrobić baletnicę. Odbieram to jako swoistą patologię i niemoc wewnętrzną lub wygodę, ale - nie da się ukryć, że pewne zjawiska tego symptomy - odnajduję czasem w sobie, swoich koleżankach i w ich pisaniu. Jaki mężczyzna najczęściej podoba się kobietom i to - paradoksalnie - wbrew ich woli? Odpowiedź jest niesatysfakcjonująca lecz brutalnie prawdziwa i brzmi: Arogant. Arogant się podoba. Facet zimny, oporny, uparty, nieugięty, dozujący uprzejmość i ciepło jak niegdyś medyk syrop z opium, twardy, wyniosły (lecz nie bufon), milczący, introwertyczny, wyrafinowany, zagadkowy i najlepiej z jadowitym, sarkastycznym żartem, skierowanym prosto w mózg i serce ofiary, który to żart piecze i ciągnie po plecach jak bat po końskim zadzie. Lgniemy Drogie Panie do takich Zakapiorów, a potem płaczemy i gryziemy poduszkę. Facet "za dobry", flak, ciepła klucha, rozmydlony miauczek, osobnik "Spełnaimwszystkiemarzenia", mężczyzna "Oddamcipłuco TYLKO BŁAGAM BĄDŹ!", jest godny najwyżej pożałowania, a przecież teoretycznie to właśnie on jest gotów dać nam to, czego pragniemy. A jednak nie... To w "Zakapiorach" szukamy zdolności do miłosnych uniesień i człowieczeństwa, pragniemy udowodnić sobie, że zmienimy to, co niezmienne, bo ludzie się przecież nie zmieniają, a jedynie dopasowują do sytuacji. Chcemy dowieść, że w środku drania jest "normalny człowiek", że my pokażemy mu, iż radość to wspaniała rzecz i, że dzięki nam zacznie się pięknie śmiać, zamiast rechotać pod nosem złośliwie. Czasem mamy szczęście, bo "Zimny Drań" nie jest w istocie wrednym, bezdusznym gnojem, a jedynie schował się do skorupy łachudry przed bólem i złym światem. Czasem mamy szczęście, bo zdarza się, że ten Niedotykalski Arogant to cudowny człowiek, który - gdy już się odblokuje - kocha całym sobą, zrobi dla kobiety wszystko i - gdy śpi - wtula się dupką w brzuch swojej ukochanej, by się upewnić, że ona czuje to samo i jest tuż obok w dzień i w nocy, zdolna szeptać "kocham Cię", wyrwana nawet z fazy REM. Można zaryzykować i zainwestować uczucia, nerwy i czas w Aroganta. Można spróbować. Czasem jednak okazuje się, że Arogant jest po prostu zwykłym gnojem i prostym chamem i nic się nie da zrobić, ale czasem warto zaryzykować i dopiąć swego - sprawić, że Arogant pokocha i będzie pięknie - czasem. Jednak bądźcie pewne - czasem będzie pięknie, ale prawie nigdy nie będzie łatwo. Ale może się okazać, że warto.

sobota, 6 lutego 2016

B2


Zajeżdżam na stację benzynową i parkuję przy dystrybutorze. Jest koniec stycznia, a ja w samochodzie z trzęsącą dupą, bo na letnich oponach mam zamiar przejechać trzydzieści kilometrów do zaufanej przychodni wymiany opon i zdążyć przed śniegiem, którego wciąż jak nie było tak nie ma, jest za to mokro i ślisko. No więc parkuję przy dystrybutorze i widzę w lusterku zbliżającego się pana tankowacza. Uchylam drzwi i grzecznie mówię do szpary: "za pięćdziesiąt złotych poproszę". W tym momencie "tankowacz" chwyta za klamkę i rozwiera drzwi do pełnej szerokości stwierdzając jednocześnie fakt: "Ja nie jestem tutaj od tankowania paliwa". Unoszę zdumiona wzrok na śmiałka, co się waży drzwi mi wyszarpywać i widzę rosłego policjanta z twarzą nabierającą purpury. "Koniec ze mną" myślę, chociaż jeszcze nie wiem, z którego paragrafu mnie pociągnie - wierzę, że nie za obrazę przedstawiciela władzy publicznej. Przepraszam oczywiście żywiołowo i na przemian to za piersi, to za głowę się łapię, a nawet za gardło, a ten mówi, że nie szkodzi, chociaż po kolorze twarzy widać, że kłamie. "Wie pani, co pani zrobiła?" - pyta zadowolony i wkurzony równolegle, bo wie, że ja oczywiście nie wiem. "Złamała pani znak B2, jaki tam był znak?" Naturalnie nie wiem, który to jest znak "B2" i nie pamiętam jak on tam wyglądał, gdy tam stał, gdzie ja go nie zauważyłam, ale Władza uświadamia mnie, że tam jest zakaz wjazdu. Przepraszam zatem jeszcze solenniej, powołuję się na bezmyślność bolesną lecz przejściową i otrzymuję polecenie pokazania dokumentów. Grzebię - wydaje mi się całą wieczność - w portfelu wielkości wieczorowej torebki - kopertówki, co ewidentnie rozluźnia i ubawia pana policjanta  do tego stopnia, że poleca mi szukać pomalutku i bez nerwów. Wreszcie podaję mu papiery, a po chwili słyszę pytanie: "Do kiedy ma pani przegląd pani Kasiu?". Czuję jak kark mi się pręży, umysł wytężam i mogę jedynie niepewnym głosem stwierdzić, że nie pamiętam, ale nawet wczoraj się nad tym zastanawiałam i miałam zajrzeć do dowodu, ale zapomniałam. "Do września ubiegłego roku pani miała." Zapadam się głębiej w fotel, ale widzę u faceta przemianę. "No dobrze, ale ubezpieczenie ma pani ważne, a to już jest coś...to poproszę jeszcze prawo jazdy". Myślę sobie w tym momencie nieelegancko: "No kurwa, nie wierzę, przecież dostanę z pięćset punktów karnych i milion mandatu". Nie uchodzi uwadze "tankowacza", że prawo jazdy mam nieważne od listopada, więc zaczyna podliczać: Złamanie " "B2" od pięćdziesięciu do pięciuset złotych plus nawet dziesięć punktów karnych, brak ważnego przeglądu - laweta i zatrzymanie dowodu rejestracyjnego, brak dokumentów pięćdziesiąt złotych i coś tam coś tam, ale z nerwów nie pamiętam, co mówi i w jakich prędkościach kwotowych to się wyraża. Zaprasza mnie do radiowozu, gdzie siedzi kolega i słucha ubawiony, jak to kazałam jego kumplowi zalać sobie za pięć dych oraz pyta dlaczego nie za dwieście. Wszyscy zaczynamy rechotać, ja coś bredzę jak to dobrze spotkać człowieka z dystansem do siebie i w nagrodę wychodzę z pojazdu jedynie z mandatem w wysokości pięćdziesięciu PLN za brak dokumentów. Na odchodne słyszę: "Przepraszam, że nie zalałem pani za pięćdziesiąt złotych, ale za to wypisałem pani mandat na wymarzoną kwotę". Żegnamy się sympatycznie i bez wystawiania środkowego palca. Także wiecie Moi Drodzy - nie tylko psy pracują w Policji, są tam też ludzie, za to za kierownicami samochodów nie brakuje zakompleksionych kundli i głupich suk. Dziękuję Panie Policjancie!

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Patriotka


W szkole lubiłam Język Polski. Cieszyły mnie rozważania nad budową zdania oraz interpretacje wierszy. "Co autor miał na myśli" w utworze takim a siakim fascynowało mnie szczególnie dlatego, że Pani Od Polskiego dzieląc się z nami swoimi przemyśleniami w temacie i próbując z tępych, znudzonych główek wyjąć choćby skrawek inicjatywy w tym zakresie, czyniła to z wielką gracją i zaangażowaniem. Wpatrywałam się w dojrzałe dłonie Pani Barbary Fetter, gdy ta pięknie nimi gestykulowała, usiłując niejako namalować swoją myśl. W jej białe włosy, szczupłe, długie ciało i zęby pokonane przez tytoń również się wpatrywałam, wszak cała Ona w swoim jestestwie i zaangażowaniu fascynowała mnie równie mocno jak analiza wiersza, który poddawała czterdziestopięciominutowej rozwałce. Dzisiaj wiem, że wszelkie interpretacje tekstów, bez możliwości konfrontacji swojej myśli z myślą autora, można o przysłowiowy kant dupy rozbić, bo tylko autor wie, co miał na myśli, popełniając swój zapis. Post wcześniej, czyli "Przypowieść o mrówce" napisałam pod wpływem silnych emocji i przejściowych turbulencji życiowych. Mówi on o relacji kobiety i mężczyzny, którzy kochają się do bólu zębów i czasem również do bólu zębów nie mogą się porozumieć. Bywa, że komuś "pęka żyłka" i próbuje zdezerterować, jednak uciec od miłości nie jest tak prosto. O tym właśnie jest "Przypowieść o mrówce" - o krzywiznach miłości oraz próbach ich prostowania. Jakże wielkie było moje zdumienie, kiedy okazało się, że odczytano ten tekst jako "pieśń patriotyczną" i - biorąc zapewne pod uwagę aktualne wydarzenia w kraju - patriotką mnie nazwano, która pomimo, że się wali i pali chce tu zostać. Otóż - ku zapewne rozczarowaniu moich niektórych Czytaczy - mój patriotyzm ma bardzo wąski horyzont i ogranicza się do kręgu najbliższej rodziny to znaczy męża, dzieci i niektórych członków mojego rodzeństwa. To jest moja ojczyzna - cóż z tego, że kilkuosobowa, ale to jej jestem bezgranicznie oddana, ją miłuję, jej bronię jak lew i dla niej poświęcę wszystko oraz oddam nerkę, bo serce oddałam już dawno, a jak będzie trzeba, zapakuję w samolot i zabiorę daleko od tego wszystkiego, co moim krajem się nazywa, a z czym nie mam żadnego związku emocjonalnego, bo jestem obywatelem świata, nie zaś jego krużganka.
Ps: Przepraszam Cię Pradziadku na koniu i z szablą u boku, że nie możesz być ze mnie dumny, wszak prawnuczka Twoja nie odda kropli krwi w innych okolicznościach i miejscu niż w Terenowej Stacji Krwiodawstwa.

sobota, 16 stycznia 2016

Przypowieść o mrówce


Pewnego razu zapłonął wielki, piękny las. Wszystkie zwierzęta zaczęły uciekać, zostały weń tylko te słabe, które nie miały siły salwować się ucieczką. Lew również postanowił uciec, bo przeraził się, że jego dom, w którym chciał mieszkać do końca życia i być w nim szczęśliwy, może wyglądać tak przerażająco i inaczej niż mógł sobie wyobrazić w najczarniejszym scenariuszu. W panice biegnąc przed siebie na oślep, szukał w myślach winnych tego stanu rzeczy i rycząc najgorsze obelgi, nagle zobaczył na swojej drodze mrówkę. Mrówka zmierzała w przeciwnym niż lew kierunku i niosła na plecach wielką kroplę wody.

- Co ty wyprawiasz mrówko? Uciekaj, przecież tam las płonie! 
- Idę go ratować - odparła mrówka, na której twarzy malowały się niezłomność i przekonanie o słuszności takiego postępowania.
- Ty głupia! Chcesz ugasić wielki pożar jedną, małą kroplą wody?!!! - huknął lew.
- Przynajmniej spróbuję - odparła mrówka, drżąc w duszy z przerażenia i myśląc, że zamiast robić za dzielnego strażaka i pogromcę pożarów, najchętniej schowałaby się w bujnej brodzie lwa, w której zawsze wesoło sobie buszowała, gdy było dobrze.
- Może mi się uda, a może nie, ale przynajmniej będzie widać po czyjej jestem stronie. Chcę ratować nasz Dom - rzekła na odchodne.
- To cię zniszczy, uciekaj! - jeszcze raz doradził mądry lew.
- Spróbuję zostać. Bo kocham ten las i będę kochać, nawet jak będzie spalony, drzewa połamane, a ja będę mogła schronić się przed deszczem jedynie pod zimnym kamieniem. Stranger

wtorek, 12 stycznia 2016

Kobiety w moim wieku


Kobiety w moim wieku są smutne. I dumne. Takie Królowe Śniegu. Pozornie niedotykalskie lecz raczej przyjaźnie usposobione i bezceremonialnie towarzyskie. Są też kobiety w moim wieku wyzwolone i zagubione zarazem. Pragną wolności i niezależności oraz uzależnienia od miłości. I wszystko to chciałyby mieć równolegle. Codziennie rano patrzą w lustro i zniesmaczone zakładają zmarszczkę koło oka za ucho, jak wtedy, gdy były nastolatkami i zakładały za nie niefortunny kosmyk włosów. Kobiety w moim wieku mają jędrne buzie i wiotkie szyje. Twarde piersi i miękkie brzuchy. Bo w brzuch nikt nie wmontuje przecież silikonu. Bywają wyzywające i pragną być cnotliwe. Zakładają do łóżka podkolanówki i plisowane spódniczki, a czasem też kokardki. Marzą o królewiczu czułym i szorstkim jednocześnie. Albo udają zimne suki w sukienkach kusych i ciasnych, zbyt "młodych" jak na ich wiek. Tułają się po imprezach i zdobywają znajomości bez znaczenia. Wykrzykują swoją samotność milczeniem lub cierpią w duchu, będąc głośne, inwazyjne i opryskliwe, gdy samiec wydaje się być niegodny ich względów. Kobiety w moim wieku przez chwilę myślą, że wszystko wiedzą i wszystko mogą, że nie muszą dopasowywać się do nikogo i naginać karku do sytuacji. Bo przecież każdy chciałby z nimi być. Tylko wciąż "każdy" jest kimś innym. Taki kalejdoskop twarzy i penisów. "Nowe" cieszy coraz krócej. Powierzchowne komplementy i sztuczne uprzejmości osładzają zimne noce w pustym łóżku. Kobiety w moim wieku częściej gryzą poduszkę z bólu niż z rozkoszy. Mam w życiu wielkie szczęście, bo ja tak nie mam. Już.