Czytam czasem Kobiety Permanentnie Załamane. Zahaczam okiem o teksty różnej maści, traktujące o poczuciu nieszczęśliwości, niesprawiedliwości, braku właściwych ludzi przy najwłaściwszych osobach i mierzi mnie to. Może jestem nieczuła na ludzki smutek, taki specyficzny - kobiecy, międlący, jęczący, poniżający, deprecjonujący kobietę jako człowieka mającego swoją godność i dumę. Może brak mi kobiecej wrażliwości, a może po prostu się wstydzę.
Jest też tak, że ja również międlę, jęczę i poniżam się w imię miłości ponad wszystko i za wszelką cenę. Robię to w najgorszy, możliwy sposób, bo okazuję sobie brak szacunku, korząc się przed Nim.
Chociaż sama nie wiem, co jest gorsze: wypruwać sobie flaki "na forum" czy w zaciszu domowym.
W każdym razie jestem zmęczona. Jestem zmęczona kiszeniem tego w domu, duszeniem w sobie i ewentualnie wyrzygiwaniem swojego smutku do uszu Mojej Córki, która jest moim Dzieckiem, a nie moją koleżanką do zwierzeń przy kieliszku aperolu. Jestem zmęczona swoją obcą niegdyś dla mnie mizerią, poddaniem, znoszeniem chaosu emocjonalnego, wynoszeniem się "z", wnoszeniem się spowrotem "do" i podnoszeniem ciężarów większych niż mogę unieść. Jestem wkurwiona na siebie za to, że - jak mówi Mój Syn o sobie - ja również w tych kwestiach (miłosnych znaczy się) - jestem miękką fają. Nie stawiam granic, nie egzekwuję szacunku, nie jestem konsekwentna. Żal mi siebie. Żal mi życia, nerwów, traconego czasu na spory o bzdury. Szkoda mi czasu na obrażanie się i na patrzenie na Obrażonego. Czasem sobie myślę, że może gdybym ja miała Chłopka Roztropka w swojej prostocie poczciwego, to może byłoby mi prościej żyć z nim niż z MegaMózgiem o stopniu skomplikowania zbliżonym do poziomu złożoności konstrukcji statku kosmicznego.
Mój "złoty wiek" czyli - z perspektywy mojej Ławeczkowej Rozmówczyni Parkowej - to jeszcze młodość i śliczność ,to dla mnie zmierzch mojej radości, otwartości i promiennej cery.
Wszystko jest w głowie - tak mówią. Najgorzej jest chyba dojść z głową do tego momentu, gdy Cały Świat Ci mówi, że jesteś piękna, mądra i dobra, a Ty zamiast zaufać Światu, wierzysz Komuś, kto w swoim zagubieniu i złości na łaskawy dla Niego los twierdzi, że Świat Cię kocha, bo się na tobie nie poznał i nie wie jaką jesteś tępą suką.
wtorek, 24 lipca 2018
piątek, 4 sierpnia 2017
Plus i minus

Jak długo ja nie pisałam nic... Nie wiem dlaczego. Zwrócono mi dzisiaj uwagę na fakt, że odebrałam przyjemność czytania podczas śniadania. Ja bym chciała pisać, tylko jak łąka z trawy wypalona się czuję. Nie mam nic do powiedzenia. Znowu. Więc milczę. Ale dzisiaj noc jest kolorowa. Wino wspaniałe, ludzie niemęczący, śpiew flamenco zamknięty w urokliwych organizmach i do tego paleta serów, dipów, zaimpregnowanych w syropie octowym rzodkiewek i innych smakowitości. Nie biegłabym do domu na złamanie karku wcale, gdyby nie fakt, że o dwudziestej czwartej zero zero spadał mi pantofelek i musiałam zdążyć wsiąść do miejskiej karety i zdążyć nim wybije dwunasta. W pałacu zamiast stęsknionego Księciunia (bo przebywa aktualnie we Warszawie) czekały na mnie dwa wygłodniałe - chleba i szynki z pomidorem i z cebulą - młode ciała. Stanął więc wstawiony Kopciuszek do deski do krojenia oraz do parzenia pomidora i natrzaskał dwie tony kanapek. Potem pacholęta dostały gópawki od przesłodzonej herbaty, ja zaś siadłam do pisania, bo obiecałam. I płynę. Moje nastolatki się śmieją do rozpuku chociaż nic nie piły i pomimo tego, że jest godzina 00.55, ja zaś pomimo, że piłam nie odczuwam potrzeby rżenia i tarzania się w konwulsjach po podłodze. Ale nie przeszkadza mi to, że oni tego potrzebują i wtóruje im w tym opętaniu pies. A niech froterują panele koszulkami - łatwiej wrzucić szmaty do pralki niż na szmacie lecieć panele - myślę i czuję jak mój poziom samozadowolenia z tej filozoficznej rozkminy rośnie. I chociaż może się to wydać dziwne - właśnie dlatego świat jest taki piękny - bo jest różnorodny. Bo przyciąganie ma miejsce dzięki zderzaniu się różniących się od siebie ładunków,. Nawet kosztem wyładowań. Przyciąganie jest najważniejsze. Kto się przyciąga to to wie.
sobota, 20 maja 2017
Poor cat

Także tego ten... w Szczecinie jestem - pięknym mieście portowym i choć nie tak pięknym jak wioska St. Tropez, to jednak niezwykle uroczym i we wszelkie cudne cudowności obfitującym. Mówię to co prawda z perspektywy Keefce w jednej z galerii handlowych, ale po przejściu przez bardzo ładne pasmo zieleni w centrum miasta park imitującym i zastawszy tam dwóch Śpiących Rycerzy poległych przed południem na dwóch sąsiadujących ławkach, stwierdziłam, że skoro miasto obce, a ja bezbronna, to wolę gdzieś w mocniej publicznym i bardziej obliczalnym miejscu na Ukochanego poczekać. Fruwam zatem radośnie po sklepach przeróżnych szczęśliwa, że nic mnie nie goni, niczego nie muszę i nikt na mnie nie czeka, aż tu nagle w Zarze na trzech Cudnych Cudaków Mięśniaków napataczam się i aż przystaję przy koszulach męskich (bo oni przy garniturach zawiesili się) żeby posłuchać fascynującej opowieści. Prawi tedy jeden z nich:
- Moja matka dzwoni do mnie telefonem pod domem żebym zszedł, bo kupiła 15 kilo karmy dla kota w dobrej cenie i żebym jej to wtargał na górę. Złażę, biorę wór na plecy i targam na czwarte. Stara mówi, że zapłaciła 70 zeta czy jakoś 170 i jara się, że tak tanio. No to ja też się jaram, że rzeczywiście. Na chacie sypiemy kotu do michy, a on wpierdalać nie chce, to myślę sobie skład przeczytam, bo może coś mu nie leży w tym żarciu. Pacze, a to kurwa żwirek dla kota jest, a nie karma.
Zataczam się na wieszak ze śmiechu, ale z całej czwórki historia ta bawi tylko mnie, bo towarzysze Cudnego Cudaka prezentują zmaltretowane i pełne współczucia miny, wieńcząc cierpienie kolegi chóralnym "o kurwaaa, no to chuj nie?".
niedziela, 7 maja 2017
Dom Pana i Katarzyna Maria Magdalena

Uważam, że aby być ateistą, trzeba mieć jaja i mocną psychikę. Bo kiedy jesteś ateistą nie masz możliwości polecieć z trzęsącymi gaciami do Boga, kiedy się boisz, ale też nie musisz przed Nikim czołobitności uskuteczniać, kiedy w życiu coś ci wyjdzie. Wtedy zawdzięczasz wszystko sobie, a i pretensje możesz mieć tylko do siebie jeśli coś spierdololisz, a jeśli rak cię zacznie zżerać, będziesz musiał się obejść twierdzeniem "no cóż, takie życie". Dzisiaj są moje czterdzieste drugie urodziny. Spierdolone jak poprzednie. Łamię się rzadko, ale ostatnio złamałam się dwa razy w odstępach niespełna dwutygodniowych i zapukałam do kościoła. Za pierwszym razem, tydzień po urazie pooperacyjnym i z częściami operowanymi w dłoniach, dowlokłam się pieszo do Domu Pana, pokonując odcinek półtorakilometrowy w niespełna czterdzieści minut. Ze zdumieniem obserwowałam jak wyprzedzają mnie ślimaki, a trawa rośnie na moich oczach. Kiedy już tam doszłam Pan mi nie otworzył czyli, że znaczy się pocałowałam klamę drzwi ciężkich i przez świeżocooperowaną i tak nie do otworzenia nawet gdyby były otwarte. Drugi raz był dzisiaj. Ponieważ - jak już wspomniałam - są moje urodziny, a komunikat był jasny, że mam sobie zaśpiewać "sto lat" sama, zabrałam ciało z domu i pojechałam nie wiedząc dokąd mam jechać. Okrążywszy kilka razy "Nowe Horyzonty" zaparkowałam wreszcie i mając już cel, zboczyłam z drogi do budynku kadzidłem pachnącego i wyposażonego w precjoza niczym skarbiec Sułtana. Tym razem było otwarte, a dwie pary drzwi uprzejmie odpuściły. Weszłam. Siadłam. Ludzi trochę. Bardzo starszych. Młodych może z pięć sztuk, ale to naprawdę młodych, a na dodatek chłopaków. Cała reszta ze średnią wieku sześćdziesiąt i pięć no i ja - z dupy - ni przypiął, ni przyłatał w żadnej z tych dwóch kategorii wiekowych nie mieszcząca się. Myślę sobie: "Niech kurwa ktoś do mnie przemówi, niech Bóg przemówi, Matka Najświętsza, Jezusek niech powie, żem dzielna i mądra, bo - żem głupia to już wiem, bo mi mówią często poza kościołem. Siedzę obok młodego lat może dwadzieścia albo osiemnaście, ramionami trzęsę, smarka wciągam na powrót do dziurki lewej, oko pocieram i polik i czekam. I słucham ciszy i szeptania "zdrowaśki" przez dziadunia w równoległym rzędzie. Tymczasem na ekranie słowa się pojawiają piosnki kościelnej i muzyka zawodzi tak, że już ani nad okiem ani nad smarkiem nie panuję i wszystko leci i już prawie na głos ryczę i czuję się jak psychicznie chora na roratach. Strofuję się w myślach: " Skup się! Czytaj! Tylko nie śpiewaj, bo wypełnienie Domu Bożego raptownie spadnie, tylko myśl, co czytasz i będzie git.". Czytam więc i gile mi przestają lecieć, bo w zdumienie takie zapadam się nad tekstem owym, że zapominam, że przyszłam tu zapadnięta w smutku kompletnym i żalu głębokim. Chyba nawet na tekstowo.pl nie znalazłabym tłumaczenia tego tekstu, a zrozumienie, co autor tworzący to dzieło pod wpływem oparów kadzideł chyba pozostający miał na myśli pozostanie rzeczą niemożliwą. Wymiękam w dziesiątej minucie nabożeństwa - na Litanii Loretańskiej, w okolicy wierszy: "domie złoty - módl się za nami, wieżo z kości słoniowej - módl się za nami, gwiazdo zaranna, bramo niebieska módl się...". Wychodzę, a raczej czmycham stamtąd jak mysz jaka albo - gorzej - szczur i pędzę do celu, który sobie wcześniej obrałam, a który jest tak cudownie obojętny i neutralny i jeszcze podają owocową herbatę. Siedzę i piszę to co tu piszę i nadal wierzę, że Bóg istnieje, ale coś czuję, że chyba nie chce ze mną gadać. Widać albo tak dobra jestem, że nie ma dla mnie wskazówki i nie ma ze mną o czym gadać, albo jest już tak ze mną źle, że nawet palec Boży w rozwiązanie wcelowany, nie rozproszy mojej ślepoty i już taka pozostanę beznadziejna, aż do usranej śmierci mojej. Amen
wtorek, 4 kwietnia 2017
092

Bywam czasem i przelotem w luksusowej restaurancji, w której "slow food" to pojęcie obce, a żarcie chłodne smakuje jak trociny, dlatego na wieczkach podany jest czas, w którym trza wypchnąć tę żywność wysoko przetworzoną, aby zapobiec wyrzuceniu jej do śmieci. Nabiłam więc na ekran ciastko, kawę, tak zwane "kurczaczki", frytki oraz sos smaczny lecz strach pomyśleć z czego wyciśnięty, zapłaciłam następnie po czym - oczekując na swoją kolej - poczęłam grzebać wew telefonie. W cholerę tych zamówień wisiało w segmencie "oczekujące", więc spraw załatwianiem telefonicznym zajęłam się, kątem tylko oka spozierając na przepływające do rubryki "gotowe" numerki. Nagle mój, a dokładnie 092 pojawił się w "gotowe", więc rzuciłam się ciałem całym na ladę, po to by przekonać się, że miałam zwidę, bo moje 092 niegotowe jeszcze. Stoję więc, trwa to długo trochę, więc patrzę znowu na "oczekujące", a tam mojego 092 nie ma. Zaglądam więc do "gotowych" ponownie, ale tam też go nie ma. Pytam więc Rosjankę lub Ukrainkę po drugiej stronie kontuaru gdzie moje zamówienie jest, a ona mi na to, że przed chwilą jakiś pan wziął i poszedł szybko na dwór. Stoję więc z tym numerkiem, rozdziawiam buzię i oświadczam tonem zawiedzionego przedszkolaka, że to przecież było moje jedzenie. Pani Rosjanka lub Ukrainka pociesza mnie, że zaraz dostanę nowe ciasteczko i wszystko i tak się też dzieje, ja jednak nie mogę wyjść z podziwu, jak bliźni mój jakiś mógł tak zuchwale, szybko i bezceremonialnie zapieprzyć mi posiłek. Dzwonię więc do Najbliższej Mi Osoby i opowiadam jak to się mimowolnie z jakimś bratem strawą podzieliłam, a On mi na to (oczywiście pół żartem), że dobry uczynek zrobiłam, kupując człowiekowi obiad. Fajnie jest - powiem Wam - dzielić się z drugim człowiekiem, ale pod warunkiem, że tego chcesz, robisz to świadomie i wiesz, że człowiek ten naprawdę potrzebuje twojej pomocy i będzie ci za to chociaż odrobinę wdzięczny, a nie zadowolony z siebie, że znowu mu się udało zrobić z kogoś wała.
czwartek, 23 lutego 2017
Mezalians

środa, 8 lutego 2017
Pupka

Subskrybuj:
Posty (Atom)