czwartek, 23 lutego 2017

Mezalians

Pcham sobie wózek metalowy zakupów pełen po mokrej kostce. Dzień akurat mam taki, że obojętne mi jest wszystko i wszystko jedno. Ani niezadowolona, ani też zadowolona nie jestem. Pcham więc, aż tu nagle podchodzi człowiek w kurtce pomiętej jak psu z gardła, w jednym bucie normalnie z podłożem łączącym się za pomocą podeszwy i w drugim we folii zawiniętym czy tam w reklamówce z biedry, kaufa czy innego miejsca modlitwy łikendowej każdego katolika, którego stać, by tam wejść. "Pani Ładna, pani da jakiś grosz, ale nie na alkohol" - mówi niepewnie i podkreśla dobitnie drugą część zdania. Patrzę mu prosto w oczy o nieodgadnionym wyrazie, na cerę zmęczoną i rozpulchnioną, w usta upstrzone zębami jak u starego konia i wiem, że nie na bułkę chce, ale z drugiej strony procentów od niego nie czuję, więc odpowiadam: "A dam Panie Brzydki, tylko jak pan kupi alkohol to pana przeklnę, bo czarownicą jestem". Daję facetowi pięć złotych, ku jego zdumieniu moją - widocznie nadzwyczajną - hojnością wywołanemu i pozwalam się wrobić we wspólny spacer do samochodu i opowieść o życiu, czyli niedobrej żonie, co go z domu wywaliła przez co bezdomnym się stał i o braku kogokolwiek, kto by teraz jego takiego bezdomnego chciał. Prawi mi też bezładnie i przez pół godziny o rodzinie dalszej i bliższej, a jego gadka się zupełnie kupy, ani niczego nie trzyma, bo widać, że mózg przeżarty być może nawet C2H5OH oraz innym gównem. Mówię gościowi żartobliwie i z uśmiechem, że może by się pozbierał, bo inaczej to rzeczywiście trudno o to, by zechciał go ktoś i, że nie wierzę w opowieść o winie po jedynie wrednej żony stronie. Facet przyznaje mi niechętnie rację i prosi żebyśmy jeszcze trochę postali, bo mu się ze mną fajnie gada. Stoję więc w tym mezaliansie kolejne piętnaście minut, wzbudzając nieskrywane zainteresowanie innych wózkowiczów. Koniec końców para, składająca się z gościa z nogą w reklamówce i z "pani ładnej" i do tego z wózkiem pełnym żarcia i papieru toaletowego, gadająca głośno i śmiejąca się bez powodu to widok raczej rzadki. Usiłuję zakończyć to  - pomimo okoliczności - miłe spotkanie kilka razy i z marnym skutkiem. Wreszcie facet wychodzi z nietypową prośbą: "Pani da mi kopa w dupę na szczęście bardzo proszę i już sobie idę." Patrzę na człowieka ze zdumieniem, ale widzę, że mówi serio, więc rozglądam się po ludziach, potem odruchowo sprawdzam czy buta mam aby czystego wystarczająco i mówię: "No dobra, wypnij się pan". Celuję czubkiem kozaka w tyłek mojego rozmówcy, potęgując jeszcze bardziej zdziwienie "tych normalnych od wózków", ale Kopnięty jest przeszczęśliwy,  więc tłumaczę sobie, że to był dobry uczynek - nawet jeśli taki zupełnie dziwny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz