środa, 11 stycznia 2017

Dojrzałość o smaku truskawki


Stoję w "Lydlu", w kolejce. Szczęście mam wielkie, bom już na ladzie wyładowana. Przede mną bardzo dojrzały mężczyzna i jego zakupy: bułki, masło, ser, wędlina, chusteczki higieniczne i... spora paka prezerwatyw o smaku truskawkowym. Za kasą młoda dziewczyna, która krzyżuje ze mną spojrzenie. Mam kamienną twarz, ale z pewnością myślę w tej chwili to samo, zaglądając w jej radosne i pełne niedowierzania oczy. Obydwie nie możemy powstrzymać gapienia się na faceta, który ma jak nic ze siedemdziesiąt lat i ochotę na figle. Kiedy po mojej głowie biegnie przelotna myśl : "Ech, żeby i Mój tak długo chciał i mógł.", Dziadek usiłuje trafić kartą w wąską szczelinę terminala. Plastik drży w jego dłoniach, więc kasjerka spieszy z pomocą i wkłada mu kartę tam gdzie trzeba, ale  nie może powstrzymać konwulsyjnego drżenia ramion i grymasu uśmiechu na twarzy. Kiedy oni mocują się z kartą, ja nie mogę oprzeć się myśli jak on sobie kurde "tam" radzi, jak tu nie może trafić. Wzdragam się, oblatując jednocześnie wzrokiem całe jego jestestwo. W końcu Starszy Pan szczęśliwie finiszuje i odchodzi od kasy, pozostawiając nas w głębokiej konsternacji, bo sprawia wrażenie jakby nic sobie nie robił z naszego osłupienia. To jest prawdziwa siła charakteru - nie myśleć, co myślą inni tylko, co zrobić, by amatorka gumy truskawkowej wyszła z uczty zadowolona. No, chyba, że owocowa paczuszka była dla wnuczka :)

sobota, 7 stycznia 2017

Damy i Wieśniaczki


Przyznaję, oglądałam z otwartymi ustami. i przyznaję - nie chcę byście pomyśleli, że jestem stara i zgorzkniała, dlatego zazdraszczam, ale normalnie nie mogę, więc bez komentarza zjawiska się nie obejdzie. Kiedyś był taki format "Życie w przepychu", ukazujący żmudne wydawanie mnożących się bez opamiętania rubli przez obrzydliwie bogate Rosjanki i Ukrainki. Znudziło mnie to już po pierwszym odcinku, bo ileż można patrzeć jak pies pije czerwone wino za ciężkie tysiące z kryształowego kieliszka, a jego właścicielka podczas napadu furii postanawia wytłuc całą porcelanę kosztującą majątek i pamiętającą cara. Ale oto mamy coś "bliżej ciała" czyli coś dla normalnego świata, składającego się z ładniejszych i brzydszych, bogatszych i biedniejszych, mądrzejszych i głupszych czyli dla nas - zwykłych śmiertelników. "Damy i Wieśniaczki" wersja rosyjska rzeczywiście ukazała przepaść - nie tylko intelektualną pomiędzy dziewczynami z "wielkiego świata", a chłopkami z głębokiej ukraińskiej czy rosyjskiej wsi. O ile w wersji naszych sąsiadów różnice nie tylko statusu materialnego są miażdżące i trudno nie odróżnić damy od wieśniaczki choćby po wyjątkowej ogładzie lub jej braku, o tyle w polskiej wersji, jedną od drugiej jestem w stanie odróżnić jedynie po napompowanych wargach i doczepionych rzęsach. Myślę, że trafniejszy byłby tutaj tytuł: "Prostaczki i Wieśniaczki", bo o ile Wieśniaczka może być prosta, o tyle już prostaczka nie może być damą. Przepraszam, ale użyć określenia "wieśniara" w stosunku do bardzo umownej "damy" z polskiej podróby oryginalnego programu, byłoby obrazą dla tytułowych Wieśniaczek. Nie wiem skąd pozyskały się "damy" w polskiej wersji programu, jednak jestem przekonana, że nie z wielkiego świata kultury i nauki, a co najwyżej z półświatka szemranego biznesu. Ani urody, ani szlachetnych rysów, ani długiej szyi, ani wiotkiej kibici, ani nawet choćby jednej perły w uchu, o jedwabnej bluzce czy luksusowej sukni nie wspominając. Nie wiem czy damy pokroju boskiej Beaty Tyszkiewicz krew nagła nie zalewa gdy patrzy na ten polski middle/ high class, ale pewnie Prawdziwa Dama Tyszkiewicz nie zdziera sobie oczu oglądaniem słomy roznoszonej po "salonach", bo ani słoma, ani salony nie są najlepszego gatunku, ani damy najwyższej próby intelektualnej.

środa, 14 grudnia 2016

Słodki Toi Toi

Mój jest prawdziwym wrażliwcem. Tacy kochają zwierzęta. No, może nie od razu wszystkie,  ale  powiedzmy psy - po prostu uwielbiają. Wiem takie rzeczy o Nim, bo zdawkowo mi opowiadał o tym jak to miał kiedyś psa. Od dłuższego czasu więc namawiałam Mojego na czworonoga, bo czułam, że mu ktoś taki jest potrzebny do szczęścia, ale najpierw kategorycznie odmawiał, potem zredukował odmowę do wahania, aż w końcu i po kilku długich miesiącach (kiedy już ustaliliśmy, że kupowanie psów jest nieetyczne i świadczy jedynie o ludzkiej próżności), powiedział sakramentalne :"Załatw to, bo ja nie pojadę do schroniska". Na okazję, by "to" załatwić, nie musiałam długo czekać, bo Mój niebawem wybył w delegację. Zebrałam więc gremium w postaci Dzieci własnych, zapakowałam w auto i - w przekonaniu, że co najwyżej obejrzymy i wrócimy" - udałam się na ulicę Ślazową. Miejsce - choć pełne ludzi pracujących z pasją i poświęceniem" - przytłaczało ponurością szarych klatek i odorem psich kup. Podobnie jak Mój, ja również mam wrażliwe miejsca w ciele, więc wizyta tam była dla mnie trudnym doświadczeniem. Było zimno, dlatego wszystkie zwierzaki siedziały w pawilonach. Weszliśmy w pierwsze drzwi z brzegu i trafiliśmy do szczeniakarni. Byłam zdziwiona, że w schronisku w ogóle przebywają szczeniaki i to w takich ilościach. Serce mi się kroiło w plastry, dlatego postanowiłam, że nie przebieramy jak w pralinkach lecz wchodzimy w pierwszy korytarz z brzegu i tam podejmujemy decyzję. Minęliśmy kojec ze średniej wielkości kudłaczem, którego szanse na adopcję były znikome przez wzgląd na olbrzymi niepokój, przejawiający się w zawziętym szczekaniu na obcych i pokazywaniu całkiem niemałych kłów. Potem był słodki york z depresją, odwrócony ogonem do świata, a potem kremowy jamnikokundelek - niezwykle sympatyczny i otwarty na ludzi, aż wreszcie mała, kremowa kulka  z uszkami cappuccino i wielkości męskiej dłoni. Kulka siedziała spokojnie i patrzyła na nas czarnymi jak węgielki oczkami. Dwadzieścia minut później wydłubywaliśmy skubańca z zasikanego kojca, bo tak się bał, że o radosnym skoku w ramiona i świetlaną przyszłość nie było mowy. Pierwszego wieczoru w domu jakby go nie było. Siedział cicho jak mysz i tylko się przytulał. Dzisiaj mija równo tydzień od dnia kiedy przyszedł do nas Mikołaj i przyniósł Kapsla. Uważam, że cudne imię wymyślił dla niego Mój, ale po siedmiu dniach pod jednym dachem, myślę, że stworzenie to powinno wabić się Dzikus, Freak, a jeszcze celniej - Toi Toi, bo takiej ilości kup i sików jaką generuje ten dwumiesięczny szczeniak nie znajdziecie w żadnym miejskim "toju". Do tego Mój rozpieszcza go do granic mojej wytrzymałości i granic obrzydliwości. Czuję się jak mąż odstawiony przez żonę na boczny tor, bo ta skupiła się na funkcji "matka karmiąca". Naturalnie (?!) zachwyca się każdą kupą zrobioną na zasłonę czy dywan i sikami płynącymi po panelach lub kafelkach w łazience. Psiur śpi z nami, odpoczywa z nami, je z nami, ale najbardziej upodobał sobie wchodzenie ze mną pod prysznic. Nie znam drugiego psa, który tak bardzo lubi ciepłą wodę i płyn do mycia ciała "Dove". Jest chyba najbardziej wycałowanym i wyprzytulanym psim niemowlakiem w galaktyce, ale odpłaca tym samym, rozdając liźnięcia w ilościach hurtowych i każdemu po równo. Adoptujcie zwierzaki ludzie, bo kupuje się samochody i buty, a nie żywe istoty. Nie uczestniczcie w handlu żywym towarem. Adoptujcie. Dostaniecie w zamian morze miłości i bezkresne uwielbienie stworzenia, które kocha wiernie i bezwarunkowo.

niedziela, 27 listopada 2016

Pięknoty i brzydoty czyli a fuuu

Telewizja w ostatnich czasach zalicza upadek nie tylko wolności słowa i wyboru, ale także glebę intelektualną i ... klasową. Nie twierdzę oczywiście, że wcześniej TV karmiła nas kawiorem i pokazywała same perły, ale teraz odmóżdżanie i wspieranie "prostych, niezłożonych umysłów" ma niezwykłą moc rażenia i wsparcie władz odpowiedzialnych za ramówki. "Mój" w końcu nie zdzierżył i któregoś razu wykrzyczał mi, że nie będzie ze mną oglądał tych głupich programów, a innym razem - wytykając mi tępotę i brak ambicji  - nie tylko intelektualnej, wyrzucił z siebie zdanie nie tyle prawdziwe, co raniące i to nie tylko z grubsza, ale także z cieńsza i do spodu, a brzmiało ono mniej więcej tak: "A niby co mam z Tobą robić ??? Oglądać głupią żonę dla rolnika???!!" Cóż, kiedy nie ma co oglądać, ogląda się to, co jest, gdy człowiek zmęczony tak, że książki nie utrzyma w dłoni, a oczy tak się lepią, że na dłuższy seans filmowy z DVD nie ma co się rzucać. Pomijając fakt, że dostało się być może niesłusznie niejednej kandydatce na "głupią żonę ", a nie wyraźnie tępemu, niejednemu osłu z brudnymi szponami jak u krogulca w roli selekcjonera i  to, że ja  - jako odbiorca owego formatu - zostałam za "głupią żonę" uznana, prawdą jest, że takiego gówna w TV jakie obecnie spożywać "musimy" dawno nie było. Co tam jednak "Żona dla rolnika" z całym tym niezaprzeczalnym regresem intelektu kandydatów, tak widocznym w zderzeniu z poprzednią edycją. Teraz mamy "Chłopaków do wzięcia", których nikt nie chce wziąć i brać. Mam wrażenie, że telewizja zabrnęła nie tylko na samo dno, nie tylko pod strzechy, ale także do najbardziej zapiździałych rejonów Rzeczypospolitej Polskiej, do baraków, kontenerów i wszelkich melin, bo z takich właśnie miejsc kandydatów na chłopaków prezentuje. Siedzi taki Józek z drugim Mietkiem oraz Zenkiem we wsi głębokiej, a konkretnie pod sklepem wielobranżowym i przemysłowym, jednak w ofercie swej zawierającym proste alkohole wysokoprocentowe i wysokomózgojebne, i narzekają, że nie mają kobiety i, że żadna ich nie chce. Józek mocno podupadły na wierze, że jeszcze spotka taką, co będzie miała na czym siedzieć i czym oddychać i która go pokocha, przyjmuje argument kolegi Mietka, żeby to pierdolił, bo najlepszą kobietą dla nich jest flaszka o mocy 40 wolt, która nie tylko rozgrzeje i ukoi wszelki smutek, ale i wprawi w stan zadowolenia i da poczucie bycia "kimś" na tym zasranym świecie no i - co najważniejsze - milczy i nie zrzędzi. Chłopaki wyraźnie podbudowane argumentami Mietka, szczerzą do kamery popsute i szczątkowe uzębienie i czarnymi jak ziemia paluchami, przeczesują tłuste strąki przerzedzonych włosów, ze smakiem dopalając filtry papierosów.
Ale cicho, cicho... Oto jest para, która... mnie wzrusza. Facet koło czterdziestki, kompletnie nierozgarnięty, mieszkający w chacie w lesie, bez prądu, wody, bez niczego dosłownie, odnosi sukces i poznaje kobietę. Kobieta jest równie atrakcyjna jak on sam czyli  - w ogólnym pojęciu - kompletnie wcale. On upiekł dla niej ciasto u rzutkiego jak na to towarzystwo siostrzeńca, i który ma w domu prąd. Przygotował również skromny kwiatuszek i zapalił świeczki, bo nic innego zapalić nie mógł. Może mógłby jeszcze i ewentualnie pochodnię, ale strzecha poszłaby z dymem jak nic. Niewiasta przyjechała na rowerze, brnąc przez chaszcze i muldy, ale u progu chaty czekał dżentelmen, który - nie bacząc na tonaż wybranki - dziarsko chwycił ją w ramiona i przetargał przez próg swojej rezydencji. Rozmowa szła im naturalnie jak po grudzie, bo obydwoje byli bardzo wstydliwi i bez doświadczenia w kwestiach damsko - męskich, co jednak nie przeszkodziło im zacząć całować się w siódmej minucie spotkania. Patrzyło na to dwóch siedemnastoletnich chłopaków, znaczy się syn mój oraz jego kolega, bo zrobiliśmy sobie wieczór kanapowo - telewizyjny. Syn nie odważył się na komentarz, bo matkę swoją zna i nie chciał być wytargany za prawe ucho, jednak kolega nie mógł się oprzeć i bezustannie powtarzał "o fuu".
Koniec końców zapytałam młodzieńca, co go tak zniesmacza. 
- "Oni się całują, to jest obrzydliwe". 
- Uważasz za obrzydliwe całowanie się dwojga ludzi? - Zapytałam.
- Nie, nie, całowanie jest ok tylko wie pani, nie takich ludzi. - Odparł chłopak.
- Przecież nie tylko ładni mają prawo i ochotę, by się całować. - Stwierdziłam bez wiary, że młody da się przekonać.
Przed oczami stanęły mi ładne dziunie z siłowni, które wypinając pupki i nadymając usteczka przed wielkimi lustrami, są sobą zachwycone tak bardzo, że nikt inny nie jest w stanie zachwycić się nimi bardziej. I oczywiście napompowane indory z malującą się na twarzy pogonią za rozumem i jeszcze potężniejszymi niż radość z widoku swojego odbicia mięśniami. Takie pięknoty mogą się całować. Brzydoty w grubych okularach i  z niećwiczonym tyłkiem już nie. Bo przecież to jest "aaa fuuu". 

poniedziałek, 21 listopada 2016

Twarde chomiki

Popsuło mi się kolano lewe, w związku z czym dostałam skierowanie na rehabilitację. Zwlekałam z pójściem, ale gdy zorientowałam się, że od samego posiadania skierowania mi nie przechodzi, postanowiłam udać się na zalecone leczenie. Na miejscu dosłownie przetwórnia popsutych ludzi - głównie starszych, ale - ku mojemu pokrzepieniu - "z młodych" nie byłam sama. Kiedy sympatyczny pan rehabilitant dobrał się do mojej nogi, spociłam się jak szczur z bólu, a w pewnym momencie myślałam, że wyjdę bez kończyny. Pan rehabilitant - powściągliwy początkowo, przy kolejnym spotkaniu rozkręcił się na dobre i widząc moją niechęć do pracy w temacie, postanowił mnie zagadać. 
- A wie pani, ja to miałem trzy chomiki w życiu, tylko one mi zawsze jakoś tak twardniały. 
- Jak to twardniały??? - wytrzeszczyłam oczy, bo numeru z twardnieniem chomików nie znam, pomimo, że ja też owe miałam, a jednego zahibernowałam nawet na wieczność, gdy ten postanowił ograbić mi lodówkę.
- No wie pani, siedział sobie w klatce jak gdyby nigdy nic, a potem tak z dnia na dzień się kulił i kulił coraz bardziej, tak jakby spał, a jak po kilku dniach go tak - wie pani - poszturchałem palcem (tu nastąpiła prezentacja szturchania palcem - równie zabawna jak sama opowieść), to on taki wie pani -  normalnie taki twardy był. No i się nie ruszał...nie wiem spał tak mocno czy cooo.
- Ale obudził się potem? - spytałam bez większej nadziei w głosie, jednocześnie kuląc się i twardniejąc cała ze śmiechu.
- A gdzie tam. Spał jak zabity. I tak z każdym było. Myślałem, że one zapadają w sen zimowy.- Odparł zafrasowany Pan Artur.
Był przy tym tak naturalnie infantylny i tak zabawnie przedstawiał "szturchanie palcem twardego chomika", że łkałam ze śmiechu tak bardzo, że do naszego boksu zaglądali inni rehabilitanci, żeby zobaczyć, co się dzieje. Jak się można łatwo domyślić, kolano nie przestało mnie boleć, za to rozbolała mnie przepona ze śmiechu. Wyszłam za to znieczulona psychicznie i uhahana. To był prawdziwie profesjonalny zabieg odciążający nie tylko kolano, ale przede wszystkim mózg. Bo nie ma to jak twardy chomik panie.

niedziela, 6 listopada 2016

Bajeczka o jednej starej, stękającej babie

Wyszła za Tego Człowieka tak po prostu - bo zaproponował. Za stara i za mądra była na ciążę "z wpadki" i zbyt głupia i wkręcona w Jego pokręconą osobowość, by w porę zreflektować się, że to się nie może przecież udać. Poszła "za ten mąż", bo w sumie nie miała nic ciekawszego do roboty, zmęczona i znużona jak stary marynarz, który zwiedził wiele portów świata, w których ludzie mówili różnymi językami, jednak wciąż o tym samym. Podświadomie chyba chciała zawinąć gdzieś na stałe, chciała czegoś więcej niż ładnych obrazków, przewalających się przez jej życie jak szkiełka w kalejdoskopie, ale wciąż była ostatnią istotą na ziemi, którą ona sama lub ktokolwiek posądziłby o taką woltę czyli kolejne małżeństwo. Gość wkurwiał ją i fascynował jednocześnie, ale fascynacja brała górę nad irytacją, bo Facet nic, a nic nie był przecież nudny jak inni. Nie pierdolił głodnych kawałków o swojej przewadze nad pozostałymi samcami i nie prawił obślizgłych komplementów, których celem zazwyczaj jest nieposkromiona potrzeba zaciągnięcia ofiary w bety lub i - w ostateczności - do toalety. Tak, nuda w gościu i brak wyrazistości kastrowały ją zarówno z libido jak i zainteresowania takim bezpłciowym palantem. Ten, to co innego - wiecznie pogrążony w ciężkich myślach, czego znakiem były głębokie bruzdy na czole, inteligentny tak, że ciary chodziły jej po plecach, kiedy z rzadka, ale jednak coś mówił, zabawny złośliwie, pragmatyczny uciążliwie, rozkminiający wszystko i rozkładający na czynniki pierwsze, zaradny, pachnący, sarkastyczny, pedantyczny detalista, czytający w myślach niczym w otwartej książce. Dżentelmen. Szarmancki. Ekskluzywny Introwertyk. Rozdarty Facet z Przeszłością. Ogarnięty. Pociągający. Miał wszystko. I mógłby mieć każdą kobietę chyba, ale zachowywał się tak jakby nie miał tego świadomości. Jej nie chciał. Zranić. Podobno nie chciał jej zrobić krzywdy dlatego ją trzymał na dystans i uciekał za każdym razem, gdy zbyt się do niej zbliżył. Kiedy ją odpychał, ona ustępowała bez oporu i usuwała się w cień. Potem jednak wracał. Ona zawsze Go przyjmowała. Potem się oświadczył. I poszli za ten mąż. I miewali piękne chwile, ale On wolał celebrować te brzydsze. Cisza piekła ją w uszy, złośliwostki coraz częściej kierowane pod jej adresem i sarkazm jak żądło wbijający się prosto w mózg, przenikliwość, która teraz miała służyć do tego, by odebrać jej godność i pewność siebie, to wszystko przestało kręcić, a zaczęło męczyć. Wcześniej  - po dużym "nieporozumieniu" - dostawała sms: "Kocham Cię, nie mogę bez Ciebie żyć", dwie wiosny później czytała już tylko "Przepraszam, nie da się z Tobą żyć." 
Teoretycznie, nawet jeśli sztorm na morzu, a statek wciąż płynie "brzuchem do dołu", to jest nadzieja, że wypłynie na spokojne wody. Trzeba "tylko" rozsądku, cierpliwości i opanowania kapitana. I szczerej chęci. Teoretycznie.

piątek, 28 października 2016

Miłość taka i nie taka

Jest zimno, ludzie na ulicy schowani po nos w kołnierze kurtek, a w ogrodowym basenie saunarium same golasy. Zawijam się ciaśniej w ręcznik i kulę w człowieku, podwijając palce w mokrych klapkach. Chcę jak najszybciej dobiec do zbiornika z wodą ciepłą jak zupa. Galopuję niezgrabnie, z trudem utrzymując równowagę w śliskim obuwiu i o mały włos nie przewracam pary dziadziusiów, którzy wyglądają jakby byli razem z pięćdziesiąt lat, bo raz, że od tego bycia razem zupełnie i totalnie stali się do siebie podobni, a dwa, że mają chyba po siedemdziesiąt lat z okładem i to grubym, więc te złote gody są mocno prawdopodobne. Dziadziusie nie przewrócili się na skutek mojego natarcia tylko dlatego, że ich wolne od ręczników dłonie trzymały się razem w mocnym uścisku. Wyglądali tak jakby jedno bez drugiego nie mogło przeżyć nawet minuty i jakby bali się, że się sobie zgubią. Popatrzyłam z rozczuleniem jak dziadziuś puszcza ręcznik, którym zakrywał swoją męskość, by z męstwem przytrzymać mocniej i uchronić przed upadkiem swoją kobietę. Przez ten ułamek sekundy pozazdrościłam jej. Potem zobaczyłam Ich znowu w saunie. Dziadziuś całował babcię to w ramię, to w szyję, jednocześnie wpatrując się z zachwytem w jej już jedynie domyślny owal twarzy. Babciusia nie odwzajemniała nawet w minimalnym stopniu otrzymywanych, ciepłych gestów, siedziała z rękoma splecionymi na udach i musztrowała dziadka, żeby przestał. Nie chciałam tak pomyśleć, ale pomyślałam : "Może to jest właśnie sposób na to, by gorączka i namiętność w mężczyźnie nie gasły?" Ciągłe staranie, wieczna niepewność i konieczność nieustannego zabiegania o względy swojej kobiety, prawdziwych mężczyzn najwyraźniej nie męczą. A może nie męczą tylko tych "starej daty"? Większość dzisiejszej populacji jest raczej zawiedziona i w krótszym bądź dłuższym odrobinę czasie dochodzi do wniosku, że kobieta, w której się zakochali jest bezwartościowa, nieudolna, niezdolna, a do tego zakłamana i niewdzięczna. Stwierdzają, że nie mają siły już dłużej "tego wszystkiego" znosić, dlatego odchodzą. Nie podnoszą ciężaru jakim  jest odpowiedzialność za podjęte decyzje, za drugiego człowieka, za to, żeby związek czuł się dobrze, a oni w tym związku byli szczęśliwi.  Drobny problem destabilizuje układ nerwowy współczesnego mężczyzny, a brak uległości partnerki, sprawia, że on wierzy, że musi to zakończyć. Ja natomiast nie wierzę, że para, której o mały włos nie rozniosłam na trawie ogrodu, spijała sobie tylko miód z ust przez całe wieki wspólnego życia. Nie uwierzę też, że którekolwiek z nich robiło wszystko żeby drobne nieporozumienia przeradzały się w wielkie awantury, a wielkie awantury w huczne...rozstania. Myślę, że i kiedyś i dziś Prawdziwy Mężczyzna woli okazać męstwo, wytrzymać i "puścić ręcznik" i -  być może - narazić się na drwiny z powodu swojej męskości, niż wypuścić z rąk to, co ma najcenniejsze czyli drugiego człowieka - szczególnie, gdy wie, że jest przez niego kochany. Prawdziwy Mężczyzna nie oczekuje wdzięczności za zachowanie, które jest częścią Prawdziwego Mężczyzny - nie oczekuje peanów na swoją cześć za uczynienie tego, co dla Faceta powinno być naturalne - chronienie kobiety. Ale czasami bywa inaczej i pozorny komfort posiadania ręcznika wygrywa z wartością jaką jest komfort bycia razem. Na dobre i na złe.