niedziela, 25 stycznia 2015

Kisiel

Mój Przyjaciel mawia o muzyce, której słucham - "kisiel". Oczywiście ocena ta zatopiona w sporej dawce sarkazmu jest, ale krzywdy mi wielkiej nie wyrządza, bo ja po prostu wiem, co dobre i koniec. Nie trzeba dodawać, że dobry kisiel nie jest zły, a wręcz na wszystko dobry.... W nastroju jestem w sam raz do zatopienia się po uszy w kisielu, a że od lat wyznaję zasadę, że co za siebie rzucisz, przed sobą znajdziesz, rzucam Wam kawal dobrej, klimatycznej i podnoszącej temperaturę muzyki. Niepokonane Bozoo Bajou sączące się bezpośrednio do kanału słuchowego to jest to, co warto zapodać sobie wieczorową porą.... 

sobota, 17 stycznia 2015

Maybe tomorrow

Człowiek jest tak zbudowany, że może się zakochać. Czasami jednak nie może. Dobrze jest kiedy równolegle ludzie są w sobie zakochani, albo równolegle niezakochani. Źle się dzieje, gdy jedno może, a drugie nie może. Ot, takie luźne wnioski prosto z przejażdżki... Sprawy pospolite i oczywiste? Jak się czyta, to nie boli, a może nawet uśmiech pożałowania wywołuje, boli jak się trzeba z którąś z niefartownych opcji zmierzyć. Wiecie, ja nie umiem mówić ani pisać o miłości. Kaleka taka ze mnie nieelokwentna w tej materii. Umiem za to ją dostrzegać u innych, i czuć ją u siebie, chociaż był czas kiedy myślałam, że zupełnie skamieniałam i przyjdzie mi umrzeć w zmarzlinie emocjonalnej, ale kurde okazało się, że nie. Postanowiłam, że nie będę martwa w środku. Wystarczy, że przez długi czas na kilometr śmierdziałam sarkazmem, oziębłością i wyniosłością. Chciałam to zmienić. Udało się. Właściwie przyszło samo. Nie czułam żadnej gorączki w środku, nie myślałam tylko o jednym, nie szalałam z miłości.
"Tylko" czułam się świetnie, oczy mi błyszczały, chciało mi się żyć, robota w rękach mi się paliła i miałam niepohamowaną potrzebę podskakiwać radośnie jak kiedyś, dawno, dawno temu. Jaki stan finalnie? Opłakany, ale jestem - na przekór wszystkiemu - spokojna. Zaliczam po kolei wszystkie opcje poza tą "równolegle na tak". Ale przynajmniej wiem do czego jestem zdolna. Jestem zdolna do miłości. Jestem zdolna do okazywania jej poprzez cierpliwość i tolerancję dla odmienności, poprzez bicie rekordów przejechanych kilometrów bez wysiadania na siku, a potem zjadanie przygotowanego przez Niego posiłku o trzeciej nad ranem, zapamiętywania wszystkich Jego numerów... od numeru buta po numer kołnierzyka. Jestem zdolna do stania pod Jego domem i spijania płomieni świeczek migoczących w Jego oknie. Dla Niego mogę być Śnieżynką z pełnym dobroci koszykiem Czerwonego Kapturka, Króliczkiem, Miśką, niemową, gadułą,  Bajką, terapeutką, siostrą, koleżanką, kolegą i cholera wie czym jeszcze. Nawet pogubioną myszką mogę być, chociaż niezależność pantery jest mi bliższa. Jestem zdolna przyjąć wiele gorzkich pigułek i przełknąć wszystkie. Jestem gotowa wiele wybaczyć. Zapominać muszę się nauczyć. Mogę być zabawna, ale nie pozwolę sobie na to, by w swoim zaangażowaniu być śmieszna i żałosna - chociaż i na tej krawędzi już wisiałam. Mogę być wszystkim i dla Niego wszystkim chciałabym być. Tylko czy wtedy mogłabym być wciąż sobą? 

Nie kłam kochanie czyli nie wiem, ale powiem

Znakiem naszych czasów jest, że Społeczeństwo składa się głównie z ekspertów, znających się dosłownie na wszystkim, bo w XXI wieku nie wypada czegoś nie wiedzieć. Trzeba się koniecznie znać na alkoholach - winach w szczególności, pamiętać ich nazwy, szczepy i winnice, z których pochodzą, tytuły trudnych lektur i ich autorów wymieniać na jednym wdechu, bo przebrnięcie przez marnego Ulisses'a na nikim nie robi dziś wrażenia, ponadto Ulisses już dawno jest passe. Gustować jedynie w jagnięcinie wypada, owocach morza i przyprawach z drugiego końca Świata i najlepiej żeby ten koniec miał jakąś nazwę nieznaną i tak trudną, że prawie nie do powtórzenia. Nie wypada chodzić na komedie, w tym komedie romantyczne, bo komedie są dla "gupków", dobrze jest natomiast oglądać trudne filmy "o życiu" czyli ciemiężeniu słabszych, uzależnieniach wszelakich (w tym od picia, żarcia, seksu, komputera i pracy) i o nieuchronnym końcu naszej cywilizacji. Wypada za to kaleczyć język ojczysty, mówiąc w telewizji i w towarzystwie "nie chcem" i "wziąść" czyli bezceremonialnie prezentować niechlujstwo językowe. Krótko mówiąc, czego jak czego, ale prostych chamów w arystokratycznej woalce na salonach, w mediach wszelkiej maści i na ulicy dziś nie brakuje.
Zaciskam mocno zęby i krzyżuję palce dłoni, gdy jeden z moich znajomych "wymandrza się" na tematy, o których nie ma zielonego pojęcia, a robię to po to, by nie powiedzieć mu wreszcie w kilku żołnierskich słowach, co myślę o jego wszechstronnej wiedzy i nie palnąć go w ten zarozumiały łeb.
Ale co tam mój kolega! Oto na filmik trafiłam, w którym Filipek Chajzer obnaża bezkresną głupotę magików od mody tzn. wszelkiej maści blogerów, stylistów, "jutiuberów" i innych stworzeń, które nie potrafią powiedzieć po prostu "nie wiem, nie słyszałem", tylko kłamią jak najęci i zmyślają ohydnie. Oczywiście w każdej branży znajdą się cymbaliści, którzy dopuszczeni do głosu, rzucą brzydki cień na całe środowisko, w tym na prawdziwych fachowców. Pamiętać też należy, że kilku jełopów nie jest obiektywnym obrazem całości, innymi słowy - generalizować nie wolno. Tym razem zawrzało i w świecie mody i poza nim.
Ja rozumiem, że można nie wiedzieć kim była Caryca Katarzyna, czy osmański sułtan Sulejman Wspaniały, bo to stosunkowo dawno było, a nie każdego przecież historia pociąga, ale żeby na pytanie "Co myślisz o kreacjach Helmuta Kohl'a, duetu Schlezwig & Holstein, czy Karel Gott'a", odpowiedzieć coś na kształt "Myślę, że jest świetny i idzie w dobrym kierunku", za to Hannawald totalnie nie jest w moim guście" to szczyt dyletanctwa, ignorancji i braku instynktu samozachowawczego w jednym.
Dołączam ten materiał, byście mogli sami zobaczyć, że dno jest bezkresne i, że zawsze można zanurzyć się głębiej.
Kliknijcie czym prędzej na poniższe "nie wiem, ale powiem", bo szkoda, żeby tak smakowity kąsek i dobry ubaw musiały czekać...

środa, 14 stycznia 2015

Ojciec zje


Rozpakowuję zakupy właśnie, ale postanowiłam przerwać tę żmudną czynność, bo Syn chcąc mnie wesprzeć w wymachiwaniu jedną, sprawną ręką, dykteryjkę postanowił mi zapodać, a że śmieszna, to się szybko dzielę. "Mamo, a wiesz jak to jest z tym jedzeniem?" - pyta mnie, gdy zapycham lodówę. "No nie wiem". - odpowiadam. " To jest tak: Przed świętami to matka mówi: Zostaw, nie jedz, to na święta. Chwilę po świętach, mówi : Zjedz jak najwięcej, bo się zmarnuje. Grubo po świętach, czyli tuż przed Sylwestrem mówi: Zostaw  to, ojciec zje."
Nie jest mi dzisiaj do śmiechu zupełnie, ale w tym momencie pękłam, bo skądś to znam...;-))

czwartek, 8 stycznia 2015

"To ja dam Ci mamę"


Byłam dziś na spotkaniu. Moja Rozmówczyni przeprosiła mnie w pewnym momencie z powodu konieczności wykonania pilnego telefonu. Do Rodziców dzwoniła, by Jej dzieci awaryjnie odebrali z przedszkola, bo Ona pomimo godziny siedemnastej, końca dnia roboczego wyglądała bez przekonania. Sprawę wyłuszczyła Ojcu, który telefon odebrał i po kilku minutach tokowania, w słuchawce klarowną odpowiedź usłyszała: "To ja dam ci mamę." Moja Rozmówczyni po raz kolejny sprawę naświetliła - Matce tym razem - i po kilkunastu długich minutach aprobatę dla błagań swych uzyskała. Przysłuchiwałam się tej rozmowie mimo woli lecz nie bez zaciekawienia i przypomniało mi się coś. Zawsze, gdy dzwonię do Rodziców i odbiera mój Ojciec, ja objaśniam o co mi się rozchodzi, a On po pięciu minutach rozbraja mnie tekstem "To ja dam ci mamę". Oznacza to, że znowu tłumaczyć muszę od nowa po co dzwonię i czego chcę. Niczego nie odkrywam w tym momencie, bo od dawna wiadomo, że to szyja głową kręci, ale zabawne jest to, że - co by nie mówić - w Państwie patriarchalnym, patriarchat tak bardzo pod wszechmocnym wpływem matriarchatu pozostaje. Urocze to z jednej strony i niepokojące z drugiej, że naszym lwom z wiekiem tak  kły tępieją, że wolą nie przeżuwać żadnych decyzji i sprawy wszelkie w łapy swoich "łagodnych" lwic oddawać i nikomu się nie narażać.