Jak to jest powiedzcie mi, że jak wchodzi panisko dowolnej płci do sklepu sieciowego, albo do eleganckiego butiku to w - pierwszym - myśl, by się targować nie przychodzi mu nawet do głowy, a w drugim to nawet napiwek pięknej ekspedientce długonogiej postanawia zostawić, szczodrość swoją gromkim "reszty nie potrzeba!" obwieszczając? Miałam plan napisać tym razem coś fajnego po ostatnim, przygnębiającym poście, dotyczącym narodowej empatii i gotowości do okazywania wielkoduszności, ale nie da się jasny gwint. Wszak społeczeństwo nasze barwne i nienudne tyle podpowiedzi - co pisać - daje, że cała reszta na plan dalszy schodzi. Ostatnio kilka opowieści od ludzi działalność w pocie czoła prowadzących do ucha mi wpadło i dlatego - przez wzgląd na szacunek dla ich ciężkiej pracy - o tym co im się zdarzyło, napisać chcę i muszę. Wszystkie te historie mają przynajmniej jeden, wspólny element - człowieka względnie zamożnego, to znaczy zamożnego na tle rzeszy niezamożnych rodaków. Otóż przyjeżdża Człowiek Zamożny usługę odebrać wykonaną w postaci uszytej sukienki lub poprawionych gaci, parkuje pod nosem Usługodawczyni zapieprzającej jak mała Chinka w fabryce dżinsów od świtu do nocy, przez sześć i siedem nieraz dni w tygodniu i żąda by mu "dać taniej". Usługodawczyni jest miła i nie ma odwagi, by Człowiekowi Zamożnemu, ubranemu w Pradę i Coco Chanel od stóp do głów, bezceremonialnie odmówić osiemdziesięcioprocentowego rabatu. Z tego też powodu wysłuchuje karnie szczerych porad, by - w ramach redukcji kosztów - manufakturę sobie do domu przeniosła i z chałupki malutkiej, wielki burdel zrobiła. Płakać się chce naszej Usługodawczyni, gdy słyszy, że lepiej dla niej będzie spać, jeść i żyć pośród bel materiałów, szpilek i maszyn do szycia oraz klientów do sypialni wpuszczać, by stroje tam przymierzać mogli i w kąty zaglądać mimo woli . W końcu dziewczyna nie wytrzymuje i bez złości lecz z żalem ogromnym prostuje krzywy mózg przedsiębiorczego Człowieka Zamożnego, argumentów jasnych jak słońce (że za darmo przecież pracować nie może) używając. Szczęśliwie ten coś jeszcze czuje, więc robi mu się głupio i umyka w popłochu.
Inna młoda i przedsiębiorcza osóbka opowiada mi jak to masując przy stole godzinami ciała i cielska różne, narażona jest na wszelakie niebezpieczeństwa i jak zdzierać każdy grosz klient z niej próbuje. I znowu podobna historia; Przyjeżdża schajcowana na solarium, blond kręcona piękność w futrze do ziemi, zsiada ze swojego trzystukonnego osiołka terenowego i w pierwszych słowach, tuż po "dzień dobry", zaczyna jęczeć, że jest biedna, nie ma pieniędzy, bo jest kryzys i prosi tonem człowieka przegranego:"niech da pani taniej". Ta sama niewiasta to samo mówi u mojej zaprzyjaźnionej doktorki, chcąc sobie "naprawić ryj" za darmo prawie. Zastanawiam się jak można tak bardzo nie mieć wstydu... Zastanawiam się dlaczego to tak na odwrót jest, że człowiek, który naprawdę nie ma pieniędzy robi wszystko, by tego nie okazywać, bo wie, że to przecież żadna chluba nie mieć, a ten co ma (i z dumą fakt ten prezentuje otoczeniu) - dziada pełną gębą z siebie robi i cieszy się jak dziesięć złotych na bliźnim przykroi. Myślę, że dzieje się tak wtedy, gdy człek prosty, nieskomplikowany i genetycznie ograniczony wszechstronnie, cudem jakimś do majątku dochodzi i - co zrozumiałe w pełni - nie rozumie, że status zobowiązuje. Dlaczego tak się dzieje? Nie żyłam w czasach, gdy student był marką, wyróżnieniem, ważną funkcją. Nie było mnie jeszcze wtedy na świecie, gdy student wiedział, że bycie studentem to nobilitacja i, że nie wolno mu złamać nienagannego wizerunku swojego oraz uczelni, którą reprezentuje. Jak jest dziś? Byle "Burek" może skończyć studia. Wystarczy zapłacić. Potem ten "Burek" ze swoim wrodzonym sprytem i naturalną w jego środowisku bezczelnością robi pieniądze i płaci za miejscówkę w "wyższych sferach" to znaczy wśród inteligencji, a - jak powszechnie wiadomo - w dzisiejszych czasach inteligencji w wyższych sferach tyle, co rodzynek w cieście z torebki...
Inna młoda i przedsiębiorcza osóbka opowiada mi jak to masując przy stole godzinami ciała i cielska różne, narażona jest na wszelakie niebezpieczeństwa i jak zdzierać każdy grosz klient z niej próbuje. I znowu podobna historia; Przyjeżdża schajcowana na solarium, blond kręcona piękność w futrze do ziemi, zsiada ze swojego trzystukonnego osiołka terenowego i w pierwszych słowach, tuż po "dzień dobry", zaczyna jęczeć, że jest biedna, nie ma pieniędzy, bo jest kryzys i prosi tonem człowieka przegranego:"niech da pani taniej". Ta sama niewiasta to samo mówi u mojej zaprzyjaźnionej doktorki, chcąc sobie "naprawić ryj" za darmo prawie. Zastanawiam się jak można tak bardzo nie mieć wstydu... Zastanawiam się dlaczego to tak na odwrót jest, że człowiek, który naprawdę nie ma pieniędzy robi wszystko, by tego nie okazywać, bo wie, że to przecież żadna chluba nie mieć, a ten co ma (i z dumą fakt ten prezentuje otoczeniu) - dziada pełną gębą z siebie robi i cieszy się jak dziesięć złotych na bliźnim przykroi. Myślę, że dzieje się tak wtedy, gdy człek prosty, nieskomplikowany i genetycznie ograniczony wszechstronnie, cudem jakimś do majątku dochodzi i - co zrozumiałe w pełni - nie rozumie, że status zobowiązuje. Dlaczego tak się dzieje? Nie żyłam w czasach, gdy student był marką, wyróżnieniem, ważną funkcją. Nie było mnie jeszcze wtedy na świecie, gdy student wiedział, że bycie studentem to nobilitacja i, że nie wolno mu złamać nienagannego wizerunku swojego oraz uczelni, którą reprezentuje. Jak jest dziś? Byle "Burek" może skończyć studia. Wystarczy zapłacić. Potem ten "Burek" ze swoim wrodzonym sprytem i naturalną w jego środowisku bezczelnością robi pieniądze i płaci za miejscówkę w "wyższych sferach" to znaczy wśród inteligencji, a - jak powszechnie wiadomo - w dzisiejszych czasach inteligencji w wyższych sferach tyle, co rodzynek w cieście z torebki...
Święte słowa:))
OdpowiedzUsuń