sobota, 20 sierpnia 2016

Attention

Kocham Mojego ponad wszystko. Zawsze to powtarzam - w dzień w pełnej świadomości tego, co wygaduję i w nocy, gdy przez sen deklamuję do Jego ucha "kocham" bezwiednie i z pamięci - jak niegdyś tabliczkę mnożenia. Kiedy człowiek dorosły kocha jak szczeniak to chce być z drugim człowiekiem sparowany czyli połączony bez przerwy. Dzięki Bohu, człowiek dojrzały wie też (choć, gdy zakochany jest, nie chce do siebie dopuścić tej myśli), że nawet najsmaczniejszym tortem spożywanym w ilościach nieprzyzwoitych można... się porzygać. Dlatego warto - czasem wbrew pragnieniom - dać sobie i temu drugiemu druhowi w szczęściu chwilę oddechu, na pobycie - jak to Mój mówi - "w człowieku". I zająć się sobą, a raczej Innymi Najbliższymi, bo zazwyczaj człowiek ma w wieku dojrzałym jakieś dzieci, które - bywa - idą w zakochaniu trochę na boczny tor. Dziś właśnie jest taki dzień, kiedy jestem tylko ja i moje Dziecko. Pytam się więc Syna Mojego, czy myśli, że fajnie jest, gdy "Nasz Pan Domu" jest "na wyjeździe". Syn Mój rzecze mi na to, że fajnie, bo... "można trochę nasyfić", co w Jego młodzieżowej interpretacji znaczy tyle, co nie przejmować się bałaganem. Zabawne jest to, że wypowiada te słowa w chwili, gdy obydwoje integrujemy się w łazience, a owa integracja polega na tym, że on szoruje toaletę, a ja kafelki pod prysznicem i jest naprawdę fajnie. Może się wydać zaskakujące, że wspólne wdychanie detergentów i czyszczenie porcelany łazienkowej cieszy nastolatka i jego matkę. Ale cieszy, bo "podaj ścierkę" czy "no trudno, bądź mężczyzną i włóż tam rękę", kiedy coś wpada do "kibla", a następnie sfilmowanie tego wyczynu i sukcesu zarazem, polegającego na pokonaniu przez młodego oporu psychicznego przed włożeniem ręki do muszli, czyni realne cuda, bo słyszę potem, że jest "tak rodzinnie". W efekcie tych doświadczeń myślę sobie, że w czasach, kiedy galerie handlowe stały się świątyniami regularnie odwiedzanymi w weekendy przez całe rodziny, a robienie zakupów jest chlebem powszednim, kolejne torby pełne "wymarzonych" przedmiotów nie mają już takiej siły rażenia i nie podnoszą poziomu szczęśliwości - nawet u materialistycznie sfokusowanych nastolatków. "To mi jest w ogóle nie potrzebne, nie potrzebuję tych wszystkich rzeczy, ja chcę tylko pobyć z tatą"  - to dzisiaj można usłyszeć od prawie dorosłych dzieci. Dowodzi to jedynie, że młodzi ludzie mają już wszystkiego, co można kupić w sklepie po dziurki w nosie. Wszystkiego mają za dużo, z wyjątkiem uwagi i zainteresowania rodziców. To boli jeszcze mocniej, bo dzieci już same to dostrzegają i zaczynają o tym mówić lecz nierzadko ich głos to wołanie na puszczy. Często czują, że są na końcu łańcucha pokarmowego i cierpią, bo na lekcji biologii wytłumaczono im dokładnie, gdzie łańcuch pokarmowy się kończy. Ostatnio byłam na weselu. Pani Młoda, tak była zafrapowana wydarzeniem, że kompletnie zapomniała o swoich kilkunastoletnich dzieciach, które - widząc kompletny brak zainteresowania ze strony matki, przycupnęły sobie cicho na końcu długiego stołu. Było mi przykro i jest mi głupio za "Starych Niedojrzałych", którzy idiocieją przeżywając drugą młodość i "entą" miłość, tracąc tym samym cierpliwość i chęć "robienia czegoś" ze swoimi pociechami. Ludzie, nie kupujcie kolejnej pierdoły swojemu dziecku, nie sadzajcie przed komputerem, nie spuszczajcie swoich dzieci na drzewo, każąc im zająć się sobą. W zamian zróbcie coś razem - nie wiem - obierzcie ziemniaki, zagrajcie w coś, umyjcie wspólnie kibel, czy idźcie na rower. Nikt Wam nie każe od razu siedzieć ze swoim nastolatkiem z maseczką nawilżająca na twarzy - tak jak ja teraz siedzę z moim. Ale zróbcie coś razem. Coś niebanalnego, co dzisiaj mało kto robi. Nie martwcie się - nie będzie "siary", przeciwnie - możecie się zdziwić, kiedy okaże się, że jest naprawdę fajnie.

wtorek, 9 sierpnia 2016

Gładkość i czułość


Ostatni raz byłam u kosmetyczki przed ślubem. Na szczęście nie przed pierwszym tylko tym ostatnim czyli drugim. Znaczy się jakiś rok temu. Postanowiłam pójść znowu, bo w sumie zaraz rocznica popełnienia przeze mnie i Mojego czynu tego, a i skóra moja jakaś taka wypłowiała, szara i zmęczona zaczęła być. Pani Viola nakazała zarezerwować przynajmniej dwie godziny czasu, co też uczyniłam i o 11.15 zameldowałam się w gabinecie. Początkowo irytowało mnie, że jakaś baba za przepierzeniem rzęzi nieprzyjemnym głosem, informując panią kosmetyczkę, że nie wyłączy telefonu, bo nie może. Widać baba to jakaś ważna szycha, ale z tembru głosu wnoszę, że raczej nie śpiewaczką jest, a raczej właścicielką nocnego sklepu monopolowego, ale kij tam - klient to klient przecież - monopolowa też może chcieć ładną buźkę mieć. Suma sumarum głośne babsko zniknęło, ja zaś swój telefon wyciszyłam, bo nikim ważnym się nie czuję, a klient jest ważny - owszem - ale wiedzieć musi, że czasem trzeba zaczekać, więc mój klient jak musi, to czeka. Pani Viola najpierw wzięła moją twarz w dłonie, co - nie powiem - było bardzo miłe. Następnie nałożyła na twarz moją oraz dekolt - kwas, który chwilami śmierdział nieciekawie, ale niemiłe wrażenia zaraz stłumiła, spowijając jestestwo moje obłokami ciepłej pary. Zamknęłam oczy i dopiero teraz poczułam jak jestem cholernie zmęczona. Jak mnie boli ciało i jak mnie boli moje czterdzieści ponad lat. Gdybym mogła, w pierwszej kolejności wymieniłabym sobie zwoje, bo najbardziej boli mnie chyba mózg, a konkretnie myślenie. Ostatniej niedzieli nie mogłam podnieść się z łóżka do piętnastej, bo tak wyczerpało mnie myślenie właśnie, dochodzenie, domniemywanie, przypuszczanie, rozkładanie na czynniki pierwsze i próby zrozumienia otaczającego mnie Świata. Bo Świat Mój jest skomplikowany i ma swoje zdanie i wytłumaczenie na każdy temat oraz rzadkie poczucie winy. Ale co tam, leżę pod tą parującą rurą, rozkoszuję się swoim totalnym wycieńczeniem, aż tu nagle czuję dotyk. Niezwykle delikatne dłonie ujmują moją rękę i polewają ją przyjemnie ciepłą wodą, sączącą się z małej, okrągłej gąbeczki. W pierwszej chwili czuję jak drętwieje mi kark i dłoń poddana tej niespodziewanej pieszczocie, ale nie mogę zobaczyć kto mi to robi, bo Pani Viola zakazała otwierać oczy, więc leżę zawinięta w biały ręcznik i się krępuję. Pięć minut później to samo dzieje się z moją drugą ręką. Potem dłonie wycierają mnie, a następnie czuję delikatne masowanie, jakby chodził po mnie mały kot, uciskając każdy centymetr mojej ręki. Jest mi dziwnie, dotyk - tak delikatny i dokładny - rozczula mnie, a raczej rozwala, bo jest na krawędzi czułości, której w tej chwili potrzebuję jak kania dżdżu, jak ryba wody czy jak koń owsa. Ledwo powstrzymuję pchające się na zewnątrz kulki wody, które utoczyły mi się - nie wiedzieć czemu - pod powiekami. Walczę i wyobrażam sobie proces parowania H2O pod skórą. Zamiast odpoczywać, zmagam się z niemocą, a może raczej nadwrażliwością na ciepło dawane przez drugiego człowieka. Ja wiem, że to za pieniądze, że to składnik zabiegu i tak dalej dupa, dupa, ale przecież Człowiek mógłby to robić mechanicznie, automatycznie i chłodno profesjonalnie. Ale nie... Pomyślałam sobie, że Matka własna nigdy nie dotknęła mnie w taki sposób, a znam nawet matkę z tej Mojej Matki pochodzącą, która twierdzi, że w pewnym wieku dzieci są za duże, by je przytulać - to znaczy za duże są gdzieś od szóstego roku życia. I te "za duże na przytulanie" Dzieci, kiedy widzą jak ja ściskam, cmokam i miętolę te swoje "Stare Konie Dorosłe", zwracają mi uwagę tymi słowy: "Ciociu, ale dlaczego ty ich przytulasz, przecież to nie wyyyypaaadaaaa". Na pytanie "Dlaczego?", odpowiadają: "Bo są już przecież za dużeeee". Poszłam dziś i raz od wielkiego dzwonu wygładzić sobie cerę, a wyszłam z gładszą duszą i spokojniejszą głową. Zapłaciłam dwieście i pięćdziesiąt złotych. Może dużo. Ale było warto i jak trzeba będzie - zapłacę znowu.  Za wygładzenie twarzy, duszy i... języka.

czwartek, 4 sierpnia 2016

Fotoszop


Mój opowiada mi ostatnio, że zanim poznał najwspanialszą kobietę na świecie czyli mnie, umawiał się czasem z tamtą czy owamtą. Bez zapytania Go o zgodę zdradzę, że poznaliśmy się "w necie", co dowodzi jedynie, że można w takim miejscu utoczyć coś zgrabnego, czyli np. zgrabny, fajny związek. Ale zanim to nastąpiło, Mój spotkał się kilka razy "z neta". Opowiada mi któregoś razu i podczas wycieczki rowerowej o takim jednym razie, a mianowicie, że przyjechał pewnego popołudnia po pannę, która "w necie" fajna się była wydawała - nie tylko z gadki szmatki, ale - co również odrobinę ważne jest - z wyglądu interesująca była. Mój jest z natury taktowny i kulturalny w zderzeniu z otoczeniem, jednak przyznał się, że gdy po internetową zdobycz zajechał, struchlał kompletnie i z przerażeniem oraz piskiem opon uciekł, bowiem panna zupełnie do tej siebie ze zdjęcia niepodobna była, a właściwie niepodobna była do niczego. W pierwszej chwili oburzyłam się na nikczemny występek Mojego, ale po namyśle złagodziłam srogą ocenę, bo refleksja mnie naszła bolesna. Otóż oglądam foty mych koleżanek i wiem, bo znam i widzę, że one też na zdjęciach umieszczanych w miejscach publicznych, niepodobne do siebie są. Moje Dziecko pokazało mi jak to się robi i trzy programy upiększające na telefonie mym zamontowało, jednak okiełznanie ich wymaga pewnego wysiłku intelektualnego, a ja nie mam aż tak wielkiej determinacji, by aż tak piękną być, dlatego obsługiwać ich nie umiem. Początkowo jednak pewne próby podjęłam, chcąc mnie ładniejszą uczynić na wspólnym zdjęciu z Mężem i o mały włos do towarzyskiej tragedii nie doszło, bo "na fejsie" Mój zaistniałby jako replika Conchity Wurst  - z doczepionymi, mięsistymi rzęskami i uróżowionymi płatkami ust. Widać, program zgłupiał i zamiast mnie, do upiększenia wybrał sobie Mego Wybranego. W sumie może i słusznie, bo nawet bez fotoszopa ja chyba i siłą rzeczy trochę ładniejsza od Niego jestem, więc być może jest w tym wyborze jakaś słuszność. Patrzę na buzie czterdziestolatek, pokolorowanych i spudrowanych niemiłosiernie, a przez to gładkich jak niemowlaki i własnym oczom nie wierzę. Pytam się, Kobiety po co sobie to robicie? Żeby absztyfikant po zderzeniu z rzeczywistością odwrócił się na pięcie i uciekł? Czy może, żeby innym babom oko zbielało z zazdrości? Zasmucę Was - inne baby też już mają ten lub tamten program do rozmydlania zmarszczek i prostowania linii żuchwy. Zresztą, zawieszanie swojego odrealnionego ryja na portalach społecznościowych - w dziesięciu niemalże identycznych ujęciach - to już nie tyle standard, co plaga. Narcyzm toczy nie tylko kobiety, nie tylko dziewczyny, ale coraz młodsze zastępy chłopców. Ale zanim o chłopcach - widziałam ostatnio panią po sześćdziesiątce, przerobioną na dziką panterę we włosach Małgorzaty Ostrowskiej z lat młodości... Nie dalej zaś jak dwie doby temu pewien jedenastolatek, który (nie mogę niestety powiedzieć "o dziwo") nie rozumie zupełnie nietrudnej fabuły filmu z kategorii komedia, nie potrafi również złożyć zrozumiałego dla innych zdania, a książki go zupełnie nie interesują, lubi natomiast - jak twierdzi - nudzić się, pyta mnie jaki kolor - moim zdaniem - do niego najbardziej pasuje. Widząc jego wielominutowe umizgi przed lustrem i rozterki, czy aby jego pupa nie jest zbyt płaska i cierpienie, że jego włosy zmieniają kolor, a przecież kiedyś miał inne - jestem odrobinę poirytowana, dlatego pytam z  nieodczytywalnym dla niego przekąsem: "Kolor czego?", a on mi na to rzecze: "No, kolor pokoju". Poważne panie prezeski, urzędniczki, właścicielki, matki dzieciom, żony, sklepikarki i lekarki napieprzają sobie słitfoty z łóżka, z wanny, w bieliźnie, bez bielizny, robią dziubki, trzaskają lubieżne miny, rozchylają usta, mrużą oczy i... dobrze, tylko dlaczego od razu niosą TO na fejsa? Pytam  mojej Córki - nie wychodząc z szoku po zapoznaniu się z bieżącym portfolio FB: "Dziecko, co byś zrobiła, gdybyś zobaczyła na moim profilu zdjęcie swojej matki w betach, bez górnej części piżamy?" W odpowiedzi słyszę: "Zablokowałabym cię, albo wywaliła ze znajomych, żeby moi znajomi tego nie musieli oglądać".

poniedziałek, 25 lipca 2016

Wielkie słowa o małym znaczeniu

Od mniej więcej końca XX wieku trwa moda na wielkie słowa o małym znaczeniu. Dawno, dawno temu, gdy chodziłam już na własnych nogach, ale jeszcze robiłam w tetrę, słowa miały wagę.  Ale później straciły - zarówno na wadze jak i na znaczeniu. Kiedyś miałam w robocie "Paniom Dorotkie". W zakresie jej licznych obowiązków mieściła się - między innymi - opacznie przez niektórych pracowników biura rozumiana "obsługa klienta", która polegała również na dzwonieniu do nich i podtrzymywaniu przy życiu zawartych - za ich pośrednictwem -  kontraktów.
Pani Dorotka dzwoniła w sali dzwonień i słodkim głosem tokowała do słuchawki jakby chciała wśliznąć się w ucho klienta: "Dobrze kochanie to pamiętaj, że musisz natychmiast wpłacić składeczkę, bo w przeciwnym razie będziemy mieli problemik z twoją poliską. No, to ściskam mocno, całuski i pozdrowionka i miłego dzionka skarbeńku". Procedura ta powtarzała się każdego dnia, "dzieścia" razy, przy czym każdy rozmówca był "Kochaniem" lub - zamiennie - "Skarbeńkiem" lub jedno i drugie łącznie. Szokowało mnie to, bo nie wyobrażałam sobie sadzić "per kochanie" do każdego obcego i znajomego, ale - cóż - sprzedaż i service excellent  - tłumaczyłam sobie - niejedno ma imię. "Dystans", to słowo, które jest mi bliskie, podobnie jak bliskie jest mi słowo "bliskość". Nie skracam jednak dystansu tam, gdzie nie powinno się tego robić i onegdaj za dyskotekowe: "Chodź maleńka, pogłaszczę cię w kącie po pupce kochanie", gotowa byłam załadować delikwentowi w ryj. Nie chciałam też mieć koleżanek ani przyjaciółek, bo one kojarzyły mi się z chodzeniem za rączkę, obgadywaniem, solennymi zapewnieniami o dozgonnej przyjaźni i spektakularnymi odejściami "do innej". Teraz mam Męża, więc nie wypada mi, a nawet niewskazane jest mieć kolegów, dlatego też i siłą rzeczy "przesiadłam się" na koleżanki. No i koszmary z przeszłości wróciły. Nie chcę nikogo urazić, ale - niestety - za kawałek męskiego pośladka i miałkie adoracje - "przyjaciółka" jest gotowa zrezygnować z takich atrybutów jednopłciowej przyjaźni jak: pewność, zaufanie, wiarygodność, uczciwość, rzetelność itd. Dzisiaj wystarczy poużywać pozdrowionek, kotuśków, skarbeńków, kochaniów i innych pierdów, i już się jest sobie bliskimi na całe niemal życie. Mało tego "Pan Od Obsługi" - Młody Gniewny Skurwiel Specjalista Od Pań W Średnim Wieku, jest w stanie tak namącić "Biednej W Średnim", że ta - zupełnie skołowana od mailowych uśmieszków i subtelnych, niemal niewyczuwalnych sugestii, że - oczywiście relacja stricte biznesowa, ale "może by jednak coś tego ten"-  jest w stanie rzucić "wszystko" czyli "tylko" : pewność, zaufanie, wiarygodność, uczciwość, rzetelność itd i puścić  się w 'ramiona" jakiegoś ignoranta, który przekona ją, że stać ją na więcej niż jej nie stać i gotów jest wyciągnąć z niej flaki, byleby tylko zrealizować swój cel - najczęściej finansowy. W dzisiejszych czasach mężczyźni również się prostytuują - choć może niektórzy subtelniej - mimo, że w naszych schematach myślowych - wciąż słabo się to mieści. Jak bardzo pragnienie samczej adoracji jest istotne w życiu dojrzałej Kobiety, świadczyć może aktualna akcja na "żołnierza z Iraku", polegająca na tym, że biedne ciecie zza wielkiej wody szukają na "fejsie" niedopieszczonych Polek w średnim wieku i wmawiają im żarliwe uczucie, wzmagające się jakoby z każdym spojrzeniem na podobiznę nieznanej ukochanej. Rozpalenie tlącego się żaru miłości i pożądania w dojrzałej słowiance, okazuje się nie być trudnym zadaniem, bo wytęsknione miłości panie reagują w sposób najbardziej pożądany czyli tłustymi przelewami płynącymi za ocean, a  idącymi w dziesiątki tysięcy polskich złotych. Zdziwionym feministkom, które nie mogą pojąć jak to możliwe, że starszawy pan i mniej lub bardziej młodsza łania u boku - nie dziwi, a starszawa pani i grubo młodszy niuniek - bardzo dziwi, a nawet szokuje, spieszę z wyjaśnieniem jak to działa:
Otóż Mężczyzna - od czasów mamuta - miał mieć krzepę, siłę i jaja, żeby znosić do jaskini zdobycze  i na seks ciągnąć swoją Kobietę za włosy, a nie za nogę, aby ta mu się nie zapiaszczyła, ona zaś miała być na tyle jędrna, na tyle młoda i na tyle silna, żeby on mógł fizjologicznie stanąć na wysokości zadania i dać jej zajęcie na wiele lat do przodu w postaci rozwrzeszczanego, ruchliwego potomstwa, które tak zaabsorbuje jej uwagę, że on będzie spokojny o jej wierność i oddanie. Te atawizmy siedzą głęboko w zwierzętach zwanych ludźmi i tego nie wytrzebimy. Tak to jest zrobione, bo taka jest natura. Kobiety jednak postanowiły się zbuntować i być jak mężczyźni. Między innymi dlatego w sklepach z zabawkami dla dorosłych można kupić doczepiane fiuty dla kobiet. Między innymi dlatego babki założyły spodnie i postanowiły nosić męskie fryzury. Również między innymi dlatego bywa, że zarabiają więcej i są z tego chwilowo dumne. I między innymi dlatego finalnie muszą prowadzać się z młodszymi niuniusiami i wierzyć, że ony woli miętolić jej mięciutkie jak kaczuszka, wiotkie jak pacjent po pavulonie piersi niż ściskać twarde niczym owoce awokado cycki rówieśnicy. Zapytałam kiedyś Takiego Jednego, co to się z siedem lat młodszej od siebie "przesiadł" na o cztery starszą, czy ją kocha, bo przecież przeprowadza się do niej i ugniata jej pozbawione kolagenu ciało ciemną nocą. On zaś odrzekł "no co ty, fajna babka jest i tyle". A gdzie jest miłość zapytacie? W portfelu niestety... w portfelu niemłodej  - lecz za to "będącej w posiadaniu" - samicy z doczepionym fiutem. Bo Kobiety chcą być jak Mężczyźni. Chciałyście? To macie... Moje Skarbeńki Kochanieńkie.

wtorek, 28 czerwca 2016

I tyle

Drodzy Moi,
dziękuję za czytanie LK przez lat kilka. Jestem Wam wdzięczna za wiele słów uznania i zachęty, by pisać. Czas jednak zakończyć to mazanie po ścianie i iść dalej. Przyczyna mojej decyzji jest trywialna - o ile czasami słyszałam, że piszę o niczym, tak teraz rzeczywiście nie mam o czym pisać. Wypaliło mi się pióro, wypaliłam w sobie chęć i wiarę w to, że mogę i potrafię. Za tę "podpowiedź", bym zaniechała popełniania dalszych, grafomańskich tekstów, dziękuję Najbliższej Mi Osobie, bo nikt z taką konsekwencją jak NMO nie utwierdzał mnie w przekonaniu, że to, co robię nie ma sensu i nie nadaje się do czytania. Kropla podobno drąży skałę. I wydrążyła. Jak wiadomo dusza "twórcy"- nawet dusza "Twórcy Niczego" - jest krucha i wrażliwa na ordynarną krytykę, dlatego postanowiłam przestać dawać pożywkę do tnących niczym brzytwa żartów i pokpiwań.
Może zacznę prowadzić kiedyś blog rowerowy, bo dostałam właśnie od Mojego piękny rower i może podróże nim natchną mnie do pisania o szprychach, ramach i przerzutkach. Tymczasem jeszcze raz dziękuję Wam za czas poświęcony we wkładanie oka w pisane przeze mnie teksty.
Proxima

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Szczęśliwości poczucie

Jadę wczoraj do Mosznej, do Koleżanki. Właściwie to pędzę, bo droga prosta jak stół i nieciasna. Włączam na ful muzyczkę swoją ulubioną i czuję jak narasta we mnie poczucie szczęśliwości. Najpierw czuję to jako miłe giglanie w ciele, potem, że muszę pośpiewać, więc drę mordę do przedniej szyby: "I wanna know what love is, I want you to show meeee", a potem piszczę z radości, bo tak mi dobrze, tak mi cudnie, a - co najważniejsze - już wiem czym jest miłość, ale wciąż chcę, by mi ją pokazywano. No więc jadę taka zadowolona, aż tu nagle staje mi przed oczami obraz: Leżę w trumnie na katafalku i nie żyję. Mąż stoi nad trumną, patrzy nieobecnym wzrokiem i puszcza z oczu wodę. Myśl ta jest tak ostra, że czuję jak przeszywa mnie zimno i robi mi się niedobrze. Nie mogę jednak odkleić fantazji od tego obrazu i łapię się na tym, że pławię się w owym scenariuszu czując, że zaraz zabeczę z żalu. Po chwili jednak rozsądek bierze górę i zaczynam analizować to swoje dwubiegunowe popapranie. Pytanie brzmi: Dlaczego jestem tak zbudowana, że gdy jest realnie źle, z łatwością tonę w mrocznych myślach, a każda myśl jasna, ściągana wtedy niemal siłą do czaszki, odbija się od niej jak piłka od ściany, zaś gdy jest realnie dobrze, tak łatwo katastroficzne wizje niszczą mi spokój ducha? Często słyszę, że za dużo myślę. Może to jest przyczyna niezdarności w radości, chociaż  - z drugiej strony - równie często słyszę, że umiem cieszyć się z drobiazgów. Ale, co tam  - przykład podam totalnej nirwany, znaczy się wiecznej, transcendentalnej i bezmyślnej szczęśliwości, który ostatnio doprowadził mnie do pasji. "Przykład" miał ze trzydzieści lat, włoski do ramion w kolorze lalkowy blond, różowe spodenki, różowe adidaski i całą resztę różową również. Do "Przykładu" doczepiony był może ośmioletni równie plastikowy synek i bazarowo przyodziany lecz niezwykle pewny siebie tatuś. Niestety, Przykład wraz ze swoją rodziną przyjechał tam gdzie my, czyli do cudnej leśniczówki, rozpostartej na dziesięciu hektarach łąk i lasów, gdzie żaby, szpaki, sowy i inne kumaki grały w zielonej ciszy swoją muzykę.
Chcieliśmy z Moim posłuchać tego grania, wypić winko i pobyć na łonie natury, ale Przykład postanowił pouprawiać sport na trawie tuż pod gankiem - znaczy się w piłkę pograć zechciał. To naturalnie żaden grzech ani przestępstwo nie jest przecież, żeby na zielonej trawie porzucać czy nawet pokopać, ale Blond Landryna musiała czynić to przy swoim ulubionym zapewne, bo wkoło odtwarzanym tłustym bicie "I got 20 dollars in my pocket" Macklemore feat Ryan Lewis.
Może i fajny to kawałek, kiedy bujasz się kabrio po szosie i czujesz się królem życia, ale w mordę  - przecież są jakieś świętości i granice przyzwoitości. Robiliśmy z Moim wymowne miny, pełne dezaprobaty, a nawet pogardy, ale Tępa Matka Dziecku, odczytywała to jako oznaki naszego podniecenia i zachwytu jej gustem muzycznym. Wreszcie głowa rodziny zawezwała krótkim gestem szyję oraz ich wspólny przewód pokarmowy, a my odetchnęliśmy z ulgą. Pomyślałam sobie wtedy, że te stworzenia w poprzednim życiu musiały być kamieniami przy drodze. A teraz myślę, że głupi zawsze jest szczęśliwy, bo nie wie przecież, że jest głupi, a siebie w trumnie z pewnością nigdy sobie nie wyobraża, bo wyobraźnia jego kręci się prawdopodobnie i głównie wokół twenty dollars in his pocket i marzenia, by mieć dolarsów dużo więcej niż twenty. I jeszcze więcej różowego w głowie i na sobie. I może to i dobrze...?

wtorek, 31 maja 2016

Bażanty czyli męski punkt widzenia

Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze miałam kolegów, jeden z nich zabrał mnie na przejażdżkę za miasto. Okolica była urokliwa, piękny zameczek prężył się atletycznie pomiędzy starymi dębami i klonami, a wokół rozlewało się całe morze zieleni i wody. Usiedliśmy na soczystej trawie, w pełnym słońcu i pod modrym niebem wdychaliśmy ciszę. Nagle Kolega uruchomił tok myślowy, a w ślad za nim słowotok. A brzmiało to mniej więcej tak;
- Popatrz, że nawet w przyrodzie między zwierzętami są nieporozumienia...
Skinął głową w kierunku dwóch bażantów baraszkujących na polu, zmuszając mnie tym samym do obserwacji polnej libacji.
- yhm - Mruknęłam bez przekonania, bo co mnie obchodzą jakieś bażanty, szczególnie w momencie, kiedy nie ogarniam swojego poletka i nawet nie mam żadnego bażanta, który byłby uprawniony do robienia mi dzikich awantur i scen.
Niezrażony moją obojętnością Kolega, kontynuował z charakterystycznym dla niego spowolnieniem:
- I teraz ten się wkurwił i poszedł gdzieś w kąt, a ona dziobie w ziemi. Pewnie zajada stres. I potem się pewnie roztyje, a jak się roztyje to już koniec, bo wtedy to on  już na pewno nie wróci.
Parsknęłam śmiechem, bo miałam wrażenie, że jestem w środku filmu przyrodniczego, gdzie męski odpowiednik Czubówny przedstawia dramat rozstania w jakiejś ptasiej komedii. A potem zrobiło mi się gorzko i smutno. Bo to takie ludzkie, bo to takie straszne, bo to takie marne. Wierzę jednak, że Kolega się mylił i on do niej wrócił, bo ona od kilku tłustych robaków pożartych w rozpaczy, na pewno się nie roztyła, a on awanturował się pewnie tak strasznie, bo bardzo ją kochał. I pewnie z zazdrości, że kręcą się wokół jakieś inne, nic dla niej nieznaczące paproptaki.