poniedziałek, 25 lipca 2016

Wielkie słowa o małym znaczeniu

Od mniej więcej końca XX wieku trwa moda na wielkie słowa o małym znaczeniu. Dawno, dawno temu, gdy chodziłam już na własnych nogach, ale jeszcze robiłam w tetrę, słowa miały wagę.  Ale później straciły - zarówno na wadze jak i na znaczeniu. Kiedyś miałam w robocie "Paniom Dorotkie". W zakresie jej licznych obowiązków mieściła się - między innymi - opacznie przez niektórych pracowników biura rozumiana "obsługa klienta", która polegała również na dzwonieniu do nich i podtrzymywaniu przy życiu zawartych - za ich pośrednictwem -  kontraktów.
Pani Dorotka dzwoniła w sali dzwonień i słodkim głosem tokowała do słuchawki jakby chciała wśliznąć się w ucho klienta: "Dobrze kochanie to pamiętaj, że musisz natychmiast wpłacić składeczkę, bo w przeciwnym razie będziemy mieli problemik z twoją poliską. No, to ściskam mocno, całuski i pozdrowionka i miłego dzionka skarbeńku". Procedura ta powtarzała się każdego dnia, "dzieścia" razy, przy czym każdy rozmówca był "Kochaniem" lub - zamiennie - "Skarbeńkiem" lub jedno i drugie łącznie. Szokowało mnie to, bo nie wyobrażałam sobie sadzić "per kochanie" do każdego obcego i znajomego, ale - cóż - sprzedaż i service excellent  - tłumaczyłam sobie - niejedno ma imię. "Dystans", to słowo, które jest mi bliskie, podobnie jak bliskie jest mi słowo "bliskość". Nie skracam jednak dystansu tam, gdzie nie powinno się tego robić i onegdaj za dyskotekowe: "Chodź maleńka, pogłaszczę cię w kącie po pupce kochanie", gotowa byłam załadować delikwentowi w ryj. Nie chciałam też mieć koleżanek ani przyjaciółek, bo one kojarzyły mi się z chodzeniem za rączkę, obgadywaniem, solennymi zapewnieniami o dozgonnej przyjaźni i spektakularnymi odejściami "do innej". Teraz mam Męża, więc nie wypada mi, a nawet niewskazane jest mieć kolegów, dlatego też i siłą rzeczy "przesiadłam się" na koleżanki. No i koszmary z przeszłości wróciły. Nie chcę nikogo urazić, ale - niestety - za kawałek męskiego pośladka i miałkie adoracje - "przyjaciółka" jest gotowa zrezygnować z takich atrybutów jednopłciowej przyjaźni jak: pewność, zaufanie, wiarygodność, uczciwość, rzetelność itd. Dzisiaj wystarczy poużywać pozdrowionek, kotuśków, skarbeńków, kochaniów i innych pierdów, i już się jest sobie bliskimi na całe niemal życie. Mało tego "Pan Od Obsługi" - Młody Gniewny Skurwiel Specjalista Od Pań W Średnim Wieku, jest w stanie tak namącić "Biednej W Średnim", że ta - zupełnie skołowana od mailowych uśmieszków i subtelnych, niemal niewyczuwalnych sugestii, że - oczywiście relacja stricte biznesowa, ale "może by jednak coś tego ten"-  jest w stanie rzucić "wszystko" czyli "tylko" : pewność, zaufanie, wiarygodność, uczciwość, rzetelność itd i puścić  się w 'ramiona" jakiegoś ignoranta, który przekona ją, że stać ją na więcej niż jej nie stać i gotów jest wyciągnąć z niej flaki, byleby tylko zrealizować swój cel - najczęściej finansowy. W dzisiejszych czasach mężczyźni również się prostytuują - choć może niektórzy subtelniej - mimo, że w naszych schematach myślowych - wciąż słabo się to mieści. Jak bardzo pragnienie samczej adoracji jest istotne w życiu dojrzałej Kobiety, świadczyć może aktualna akcja na "żołnierza z Iraku", polegająca na tym, że biedne ciecie zza wielkiej wody szukają na "fejsie" niedopieszczonych Polek w średnim wieku i wmawiają im żarliwe uczucie, wzmagające się jakoby z każdym spojrzeniem na podobiznę nieznanej ukochanej. Rozpalenie tlącego się żaru miłości i pożądania w dojrzałej słowiance, okazuje się nie być trudnym zadaniem, bo wytęsknione miłości panie reagują w sposób najbardziej pożądany czyli tłustymi przelewami płynącymi za ocean, a  idącymi w dziesiątki tysięcy polskich złotych. Zdziwionym feministkom, które nie mogą pojąć jak to możliwe, że starszawy pan i mniej lub bardziej młodsza łania u boku - nie dziwi, a starszawa pani i grubo młodszy niuniek - bardzo dziwi, a nawet szokuje, spieszę z wyjaśnieniem jak to działa:
Otóż Mężczyzna - od czasów mamuta - miał mieć krzepę, siłę i jaja, żeby znosić do jaskini zdobycze  i na seks ciągnąć swoją Kobietę za włosy, a nie za nogę, aby ta mu się nie zapiaszczyła, ona zaś miała być na tyle jędrna, na tyle młoda i na tyle silna, żeby on mógł fizjologicznie stanąć na wysokości zadania i dać jej zajęcie na wiele lat do przodu w postaci rozwrzeszczanego, ruchliwego potomstwa, które tak zaabsorbuje jej uwagę, że on będzie spokojny o jej wierność i oddanie. Te atawizmy siedzą głęboko w zwierzętach zwanych ludźmi i tego nie wytrzebimy. Tak to jest zrobione, bo taka jest natura. Kobiety jednak postanowiły się zbuntować i być jak mężczyźni. Między innymi dlatego w sklepach z zabawkami dla dorosłych można kupić doczepiane fiuty dla kobiet. Między innymi dlatego babki założyły spodnie i postanowiły nosić męskie fryzury. Również między innymi dlatego bywa, że zarabiają więcej i są z tego chwilowo dumne. I między innymi dlatego finalnie muszą prowadzać się z młodszymi niuniusiami i wierzyć, że ony woli miętolić jej mięciutkie jak kaczuszka, wiotkie jak pacjent po pavulonie piersi niż ściskać twarde niczym owoce awokado cycki rówieśnicy. Zapytałam kiedyś Takiego Jednego, co to się z siedem lat młodszej od siebie "przesiadł" na o cztery starszą, czy ją kocha, bo przecież przeprowadza się do niej i ugniata jej pozbawione kolagenu ciało ciemną nocą. On zaś odrzekł "no co ty, fajna babka jest i tyle". A gdzie jest miłość zapytacie? W portfelu niestety... w portfelu niemłodej  - lecz za to "będącej w posiadaniu" - samicy z doczepionym fiutem. Bo Kobiety chcą być jak Mężczyźni. Chciałyście? To macie... Moje Skarbeńki Kochanieńkie.

wtorek, 28 czerwca 2016

I tyle

Drodzy Moi,
dziękuję za czytanie LK przez lat kilka. Jestem Wam wdzięczna za wiele słów uznania i zachęty, by pisać. Czas jednak zakończyć to mazanie po ścianie i iść dalej. Przyczyna mojej decyzji jest trywialna - o ile czasami słyszałam, że piszę o niczym, tak teraz rzeczywiście nie mam o czym pisać. Wypaliło mi się pióro, wypaliłam w sobie chęć i wiarę w to, że mogę i potrafię. Za tę "podpowiedź", bym zaniechała popełniania dalszych, grafomańskich tekstów, dziękuję Najbliższej Mi Osobie, bo nikt z taką konsekwencją jak NMO nie utwierdzał mnie w przekonaniu, że to, co robię nie ma sensu i nie nadaje się do czytania. Kropla podobno drąży skałę. I wydrążyła. Jak wiadomo dusza "twórcy"- nawet dusza "Twórcy Niczego" - jest krucha i wrażliwa na ordynarną krytykę, dlatego postanowiłam przestać dawać pożywkę do tnących niczym brzytwa żartów i pokpiwań.
Może zacznę prowadzić kiedyś blog rowerowy, bo dostałam właśnie od Mojego piękny rower i może podróże nim natchną mnie do pisania o szprychach, ramach i przerzutkach. Tymczasem jeszcze raz dziękuję Wam za czas poświęcony we wkładanie oka w pisane przeze mnie teksty.
Proxima

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Szczęśliwości poczucie

Jadę wczoraj do Mosznej, do Koleżanki. Właściwie to pędzę, bo droga prosta jak stół i nieciasna. Włączam na ful muzyczkę swoją ulubioną i czuję jak narasta we mnie poczucie szczęśliwości. Najpierw czuję to jako miłe giglanie w ciele, potem, że muszę pośpiewać, więc drę mordę do przedniej szyby: "I wanna know what love is, I want you to show meeee", a potem piszczę z radości, bo tak mi dobrze, tak mi cudnie, a - co najważniejsze - już wiem czym jest miłość, ale wciąż chcę, by mi ją pokazywano. No więc jadę taka zadowolona, aż tu nagle staje mi przed oczami obraz: Leżę w trumnie na katafalku i nie żyję. Mąż stoi nad trumną, patrzy nieobecnym wzrokiem i puszcza z oczu wodę. Myśl ta jest tak ostra, że czuję jak przeszywa mnie zimno i robi mi się niedobrze. Nie mogę jednak odkleić fantazji od tego obrazu i łapię się na tym, że pławię się w owym scenariuszu czując, że zaraz zabeczę z żalu. Po chwili jednak rozsądek bierze górę i zaczynam analizować to swoje dwubiegunowe popapranie. Pytanie brzmi: Dlaczego jestem tak zbudowana, że gdy jest realnie źle, z łatwością tonę w mrocznych myślach, a każda myśl jasna, ściągana wtedy niemal siłą do czaszki, odbija się od niej jak piłka od ściany, zaś gdy jest realnie dobrze, tak łatwo katastroficzne wizje niszczą mi spokój ducha? Często słyszę, że za dużo myślę. Może to jest przyczyna niezdarności w radości, chociaż  - z drugiej strony - równie często słyszę, że umiem cieszyć się z drobiazgów. Ale, co tam  - przykład podam totalnej nirwany, znaczy się wiecznej, transcendentalnej i bezmyślnej szczęśliwości, który ostatnio doprowadził mnie do pasji. "Przykład" miał ze trzydzieści lat, włoski do ramion w kolorze lalkowy blond, różowe spodenki, różowe adidaski i całą resztę różową również. Do "Przykładu" doczepiony był może ośmioletni równie plastikowy synek i bazarowo przyodziany lecz niezwykle pewny siebie tatuś. Niestety, Przykład wraz ze swoją rodziną przyjechał tam gdzie my, czyli do cudnej leśniczówki, rozpostartej na dziesięciu hektarach łąk i lasów, gdzie żaby, szpaki, sowy i inne kumaki grały w zielonej ciszy swoją muzykę.
Chcieliśmy z Moim posłuchać tego grania, wypić winko i pobyć na łonie natury, ale Przykład postanowił pouprawiać sport na trawie tuż pod gankiem - znaczy się w piłkę pograć zechciał. To naturalnie żaden grzech ani przestępstwo nie jest przecież, żeby na zielonej trawie porzucać czy nawet pokopać, ale Blond Landryna musiała czynić to przy swoim ulubionym zapewne, bo wkoło odtwarzanym tłustym bicie "I got 20 dollars in my pocket" Macklemore feat Ryan Lewis.
Może i fajny to kawałek, kiedy bujasz się kabrio po szosie i czujesz się królem życia, ale w mordę  - przecież są jakieś świętości i granice przyzwoitości. Robiliśmy z Moim wymowne miny, pełne dezaprobaty, a nawet pogardy, ale Tępa Matka Dziecku, odczytywała to jako oznaki naszego podniecenia i zachwytu jej gustem muzycznym. Wreszcie głowa rodziny zawezwała krótkim gestem szyję oraz ich wspólny przewód pokarmowy, a my odetchnęliśmy z ulgą. Pomyślałam sobie wtedy, że te stworzenia w poprzednim życiu musiały być kamieniami przy drodze. A teraz myślę, że głupi zawsze jest szczęśliwy, bo nie wie przecież, że jest głupi, a siebie w trumnie z pewnością nigdy sobie nie wyobraża, bo wyobraźnia jego kręci się prawdopodobnie i głównie wokół twenty dollars in his pocket i marzenia, by mieć dolarsów dużo więcej niż twenty. I jeszcze więcej różowego w głowie i na sobie. I może to i dobrze...?

wtorek, 31 maja 2016

Bażanty czyli męski punkt widzenia

Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze miałam kolegów, jeden z nich zabrał mnie na przejażdżkę za miasto. Okolica była urokliwa, piękny zameczek prężył się atletycznie pomiędzy starymi dębami i klonami, a wokół rozlewało się całe morze zieleni i wody. Usiedliśmy na soczystej trawie, w pełnym słońcu i pod modrym niebem wdychaliśmy ciszę. Nagle Kolega uruchomił tok myślowy, a w ślad za nim słowotok. A brzmiało to mniej więcej tak;
- Popatrz, że nawet w przyrodzie między zwierzętami są nieporozumienia...
Skinął głową w kierunku dwóch bażantów baraszkujących na polu, zmuszając mnie tym samym do obserwacji polnej libacji.
- yhm - Mruknęłam bez przekonania, bo co mnie obchodzą jakieś bażanty, szczególnie w momencie, kiedy nie ogarniam swojego poletka i nawet nie mam żadnego bażanta, który byłby uprawniony do robienia mi dzikich awantur i scen.
Niezrażony moją obojętnością Kolega, kontynuował z charakterystycznym dla niego spowolnieniem:
- I teraz ten się wkurwił i poszedł gdzieś w kąt, a ona dziobie w ziemi. Pewnie zajada stres. I potem się pewnie roztyje, a jak się roztyje to już koniec, bo wtedy to on  już na pewno nie wróci.
Parsknęłam śmiechem, bo miałam wrażenie, że jestem w środku filmu przyrodniczego, gdzie męski odpowiednik Czubówny przedstawia dramat rozstania w jakiejś ptasiej komedii. A potem zrobiło mi się gorzko i smutno. Bo to takie ludzkie, bo to takie straszne, bo to takie marne. Wierzę jednak, że Kolega się mylił i on do niej wrócił, bo ona od kilku tłustych robaków pożartych w rozpaczy, na pewno się nie roztyła, a on awanturował się pewnie tak strasznie, bo bardzo ją kochał. I pewnie z zazdrości, że kręcą się wokół jakieś inne, nic dla niej nieznaczące paproptaki.

sobota, 2 kwietnia 2016

Do przodu

Myślała, że to tu. Wysiadła  z samochodu jednak szybko wróciła, bo na dworze było tylko 6 stopni i od dawna ciemno. Podjechała jeszcze dwieście metrów. W hotelu poprosiła o pastelowe kolory w pokoju i podwójne łóżko. Recepcjonistka połączyła jej dziwne oczekiwania, bezład w bagażu, oczy ze szkła, rozmazany makijaż i włosy w nieładzie w jedną, nienormalną całość. "Wariatka" - pomyślała zapewne, dlatego nie dała jej klucza, tylko poprosiła ochroniarza, by zaprowadził z nią klientkę na piętro, gdzie przydzielono jej pokój. W pomieszczeniu oznaczonym numerem 210 były dwa oddzielne łóżka. Pomyślała, że i tak jest już wariatką - nie tylko w oczach ochroniarza i recepcjonistki, więc nie ma nic do stracenia, dlatego uparła się na pokój z jednym, małżeńskim łóżkiem. Spełniono jej życzenie i nawet pozwolono zostać o godzinę dłużej niż trwa doba hotelowa. Kilkakrotnie powtórzyła, że musi się wyspać, dlatego nie będzie jadła śniadania, a niewymawiająca "r" recepcjonistka, nie pytała już więcej o nic. Stwierdziła jedynie: "Da się załatwić". W pokoju wyciągnęła z plecaka Malibu i litr mleka, który spakowała, kiedy On wyszedł wkurwiony z domu. Zrzuciła niedbale ubranie, włączyła telewizor i pochłonęła szklaneczkę alkoholu z ciepłym mlekiem. Przez chwilę pomyślała o swoim żołądku i o Mężu, który postanowił wylogować się z relacji z nią, z powodów dla niej niezrozumiałych.  "Kupa" - przebiegło jej przez głowę na myśl o jednym i drugim. Leżała w wielkim łóżku i wyobrażała sobie, że jest martwa. Oglądała w telewizji badziewny film o miłości i każde zdanie odnosiła do swojego związku z Nim. Wstyd jej było przed samą sobą, że to ogląda, bo On na pewno by ją wyśmiał, że traci czas na takie bzdety. Wypiła jeszcze trzecią, czwartą i piątą szklaneczkę po to, by dojść do wniosku, że od dawna nie jest sobą. Spędza czas na dopasowywaniu się do Miłości Swojego Życia, na scalaniu się, różnieniu i jednaniu. Jest zmęczona. Może to dobrze, że On już jej nie chce? Przełączyła na inny program. Następny film o miłości. Kurwa, jaki wstyd - znowu patrzy, znowu się maże, znowu obnosi się ze swoim nieszczęściem w tych czterech ścianach. Takkkk... On uwielbia mówić, że ona lubi obnosić się ze swoim nieszczęściem... Dolewa jeszcze trochę słodkiego płynu do lepiącej się szklanki. Popycha, rozlewa, ściera, rozmazuje, maże się znowu. Powinna być szczęśliwa. Ale nie może. Nie umie. Chociaż się stara. Tak - prawdopodobnie to dobrze, że On już jej nie chce. Prawdopodobnie dobrze dla niej i dla Niego. Odetchną wreszcie świeżym powietrzem. A to przecież rzadko się zdarza... żeby każdy był "do przodu", łapiąc "tyły". Jutro ma być piękna pogoda. Ona pójdzie przed siebie jak tylko wstanie. Przed siebie, do przodu. Bo nie ma dokąd wracać. Przecież. Bo On już jej nie chce.

niedziela, 13 marca 2016

Czas równoległy

Kiedy byłam mała, wciąż mnie korciło żeby wejść do bajki, która akurat leciała w telewizorze. Bardzo podobała mi się sypialnia Kubusia Uszatka, dlatego podczas wieczorynki wchodziłam za telewizor i szukałam jakiejś klapki lub drzwiczek, które umożliwiłyby mi dostanie się do jego domku. Pół biedy, gdy emisja szła z czarno - białej Unitry Uran, ale gdy w naszym domu pojawił się bosko wielokolorowy Rubin, oszalałam z potrzeby znalezienia się w jego środku, bo tam mieszkały przecież te wszystkie ludziki i zwierzaki w swoich cudnych domkach i na barwnych łąkach. Wydawało mi się, że to wszystko dzieje się w bebechach odbiornika w czasie rzeczywistym. Miałam wtedy może cztery lub - góra - pięć lat. Potem miałam osiem i dziesięć i żyłam w przekonaniu, że jest tylko to , co widzą akurat moje oczy, i ci ludzie, których w danym momencie mam wokół siebie, których mogę dotknąć i zobaczyć. Reszta świata - zdawało mi się - przestaje wtedy istnieć, a ludzie poza zasięgiem mojego wzroku nieruchomieją i pozostają tak dopóki ja nie znajdę się w ich otoczeniu. Brzmi to bełkotliwie i idiotycznie - wiem, ale taka jest prawda o mojej dziecięcej naiwności. O tym, że czas równoległy istnieje i, że życie toczy się gdzieś tam dalej i bliżej oraz, że ludzie robią i mają swoje sprawy bez mojego udziału, przekonałam się bezspornie już jako dorosła kobieta lat dwadzieścia i pięć. Mój Ówczesny On postanowił pobawić się na szkoleniu firmowym  jak nigdy w życiu, gdy ja w tym czasie usypiałam trójkę dzieci w domu, a następnego dnia ciągnęłam je do przedszkola, brnąc w błocie pośniegowym po kostki z maluchem w wózku i dwoma uczepionymi po bokach, zakatarzonymi po pas pięciolatkami. Dalej myślałam, że noc jest tylko wokół mnie, że jeśli ja sama w łóżku, pogrążona w myślach o Ówczesnym Onym, to że Ony też tam gdzieś daleko sam i też zatopiony w marzeniach o mnie, że ranek wstaje tylko na mojej ulicy, a ludzie nie broją i nie gnoją sobie życia, gdy ja śpię. Prawie czterdzieści lat później wiem na pewno, że świat nie ogranicza się tylko do pola mojego widzenia i, że bezustannie tętni życiem. Jest jednak różnica między kiedyś, a dziś, bo dziś nie mam już potrzeby wchodzić do żadnej bajki. Wiem też, że Mój Obecny, nawet jeśli jest w dalekim świecie, to w czasie równoległym jest ze mną "głową" i sercem i nie ma ochoty na wyjazdową zabawę "jak nigdy w życiu".

piątek, 4 marca 2016

My - z drugiej połowy XX wieku


Powiadają, że kot dlatego jest dobrym łowcą myszy, bo nie zastanawia się nad tym ile mu ich uciekło, tylko ile ma jeszcze do złapania, a gdy już jakąś wreszcie złapie, pożera biedaczkę i idzie łowić dalej. Przeczytałam gdzieś też, że uczący się chodzić niemowlak, nie myśli "to nie dla mnie", gdy po raz setny się przewraca, tylko cierpliwie podnosi pampersa z podłogi i próbuje dalej - aż do skutku. Te i wiele innych, podobnych pierdogadek pociskają nam do głowy "kołcze" z korpofabryk, psychoustawiacze i wszelkiej maści Rzeźbiarze Prawidłowo Funkcjonującej Osobowości. Jestem twardzielką płaczącą czasem do poduszki i wycierającą mieszankę gila z łzą w co popadnie, gdy jest mi źle i nie mam pod ręką chusteczki. Oczywiście marzy mi się wtedy, żeby to była koszula Ukochanego i żeby powiedział mi, żebym nie zaprzątała sobie tym swojej ślicznej główki i, że on się wszystkim zajmie i zamieni brzydki świat na ładny. Czasami myślę też, że jestem tłukiem, nieukiem, nieudolem, beztalenciem, leniem, brzydalem i wszystko mi wisi - z dupą i skórą na plecach włącznie. Czasami jest mi naprawdę ciężko i źle. Wtedy - żeby się pocieszyć i wzmocnić - myślę o tym kocie, co biega za myszami i chyba coś tam łowi skoro nadal żyje. Szybko jednak dochodzę do wniosku, że nie mogę opierać swojej motywacji do życia i bycia na odruchowym i bezmyślnym działaniu zwierzęcia, bo...jestem człowiekiem. Przerzucam się więc na niemowlaka, ale dochodzę do wniosku, że niemowlak też przecież "nie myśli", a jego działanie jest raczej instynktowne żeby nie powiedzieć fizjologiczne, niż płynące ze świadomej i głęboko przemyślanej potrzeby rozwoju i panowania nad własnym życiem. Żaden Mistrz Pierdogadki nie chce zauważyć faktu, że kot i niemowlak czasem się męczą i rzucają łowienie i chodzenie w kąt po to, by poleżeć bez celu, albo pobeczeć, bo się nie udaje, bo zmęczone, bo boli, bo nie może, bo wszystko. Bo ma do tego prawo. O ile kotu i niemowlakowi słabość jeszcze uchodzi, bywa zabawna, a nawet wzruszająca i rozczulająca, o tyle Człowiekowi XXI - go wieku nie może się nie udawać, nie wypada mu czegoś nie chcieć zrobić, nie wolno mu się źle czuć itd. Zresztą, szkoda życia na nieefektywność i ból. Mamy przecież tabsy na zespół niespokojnych nóg, na zrobienie sobie ochoty na sex, na regularne wypróżnianie, na ładny odcień skóry, na dobry nastrój oraz na wyższy poziom koncentracji. Szkoda, że nikt nie wymyślił tabletki na akceptację kardynalnego prawa Człowieka do bycia sobą, do chwili słabości i do prawa jej okazywania bez narażania się na śmieszność. Wczoraj moja cudowna Koleżanka Polina, zamieściła gdzieś tam w sieci następujący cytat: "My z drugiej połowy XX- go wieku, rozbijający atomy zdobywcy księżyca, wstydzimy się miękkich gestów, czułych spojrzeń, ciepłych uśmiechów. Kiedy cierpimy, wykrzywiamy lekceważąco wargi. Kiedy przychodzi miłość, wzruszamy pogardliwie ramionami. Silni, cyniczni z ironicznie zmrużonymi oczami. Dopiero późną nocą, przy szczelnie zasłoniętych oknach, gryziemy z bólu ręce i umieramy z miłości". I to by było w sumie na tyle. Ciekawam, co na to Pierdokołcze, bo co myślą "zwykli ludzie" już wiem - po sobie i po tym, co napisali w komentarzach pod cytatem.