Poszłam do kina z pobudek osobistych. Potrzebowałam rozładować wkurwienie to znaczy uciec od ostentacyjnej ciszy w domu i wariackiej wrzawy w pulsującej ludźmi galerii. Jazda "przed siebie" odpadała, bo najeździłam się już tyle "dla odprężenia", że zliczając wszystkie kilometry, dojechałabym już chyba do Afryki i z powrotem. Na dworze zimno jak w psiej budzie, a jedyne w miarę znośne miejsce odosobnienia to kino. Na "Bryżit Dżons" byłam dzień wcześniej z Moim, więc tym razem mogłam wybierać pomiędzy krępującą mizerotą aktorską "Smoleńska" lub zagadkowym "Nerve". Wybrałam naturalnie opcję numer dwa. Jak już wspomniałam, szłam z zamysłem wyluzowania i złapania dystansu do wszystkiego, do czego dystansu jakoś załapać nie potrafię, chociaż bardzo się staram. Finalnie ogryzałam paznokcie i zakrywałam oczy dłońmi, bo nie miałam obok pachnącej pachy Mojego, pod którą mogłabym się skulić i przetrwać sceny mącące w - i tak już sporym - bałaganie w mojej głowie. Ale po kolei... Wszedłszy na salę, czułam się głupio, bo - i po pierwsze - dziwnie mi się od pewnego czasu chodzi samej do kina, a po drugie sala pełna była małolatów rok produkcji 1999. "Kij tam" - pomyślałam i - jak zwykle, gdy udaję singla - zaszyłam się w najciemniejszym kącie kina, żeby nie słyszeć ciamkania wiecznie głodnych i pomlaskiwań chwilowo napalonych, mających życzenie całować się właśnie tutaj. Film zaczął się zbyt "science fiction" jak na mój wiek, przez chwilę myślałam nawet, że nie dotrwam do końca, ale już dziesięć minut później byłam wkręcona kompletnie. Nie zdradzając szczegółów, powiem tylko, że pomijając - jak dla mnie - głupawą muzyczkę dla amerykańskich nastolatków, matki i ich udupione w necie na wieczność i przez siedem dni w tygodniu małolaty powinny iść i obejrzeć ten obraz razem. Wielu rodziców wie, że istnieje coś takiego jak "życie w necie", ale na tym kończy się ich blade pojęcie. Wielu rodziców myśli, że pasta to pasta, a "pasta" to również taki niby "post"na portalu łudząco przypominającym FB, ale pełnym obrzydliwości, nienawiści, podżegania do poniżania, szydzenia, obrażania i poglądów dzieci, opisanych kompletnie niezrozumiałym lecz pełnym wulgaryzmów językiem. "DarkNet" to już wyższa szkoła jazdy - nie tylko dla tetryków. Na szczęście. Na szczęście nie wszystkie nastolatki grzebią głębiej i na szczęście nie wiedzą, że istnieją kosztowne nie tylko emocjonalnie zamienniki FB, gdzie żeby zostać przyjętym do "grona" trzeba się wyrzygać on - line, albo wypić wodę z muszli klozetowej. I to jeszcze pół biedy jest. Bieda zaczyna się wtedy, gdy dzieciak pod wpływem presji otoczenia, dla popularności, a czasem kasy zaczyna robić naprawdę głupie i niebezpieczne rzeczy jak na przykład jazda na motocyklu z zawiązanymi oczami lub zwisanie kilkadziesiąt metrów nad ziemią z żurawia budowlanego. Idźcie i zobaczcie. Zyskacie wspólny czas i swoją oraz Dzieciaka... świadomość. Żadna gadka umoralniająca nie przemówi do wyobraźni Młodego Człowieka tak jak widok rówieśnika w matni.
wtorek, 20 września 2016
niedziela, 4 września 2016
Real MAN
Wkurzam się czasem na Mojego, że niewrażliwy na moje cierpienie, że zaszyty w swoje myśli jak za komuny dolary w podszewkę marynarki, że obojętny na moje zmartwienia, że gazetę czyta jak ja wrzeszczę, że jak już mi się uda wreszcie zmusić do jakiejś reakcji, to brzydkie mi rzeczy mówi, że przeprasza za rzadko, że obraża się za często, nie słucha zbyt uważnie, że mówi za mało, że tak mnie wkurza, że i leżakiem szurnę po balkonie i pilotem rąbnę o podłogę, a łaciński język rozwijam w tempie imponującym. Ale wiem, że właśnie takiego chcę i, że prawie każda dojrzała Kobieta takiego właśnie by chciała chcieć mieć. Bo dojrzałe Kobiety już się nabyły z dupami wołowymi, życiowo nieudolnymi, z premedytacją spolegliwymi, z wyuczoną niezaradnością, z fachową bezsilnością, z brakiem ikry, z brakiem celu, ze śliskim na inne baby okiem i z tępo na wybrankę swoją skierowanym wzrokiem. Mój taki chropowaty jest czasem, ale nigdy nie pizdowaty i nigdy nie mówi, że się nie da, że nie umie, że później, że nigdy, że po co. Nauczyłam się w życiu być harda i twarda i wydawało mi się, że taka samodzielność totalna mnie jara. Dziś jestem spolegliwa bardziej i - nad czym nie mogę wyjść z podziwu - to mnie cieszy i daje radość. Bo nie jestem już samotna. Lubię jak Mój jest zazdrosny, bo Były zazdrosny nie był. Lubię kiedy jest upierdliwie uparty i zawzięty, bo wiem, że to dowód na odpowiedzialność za mnie i rodzinę i wiem, że nie rozłoży rąk i nie stanie jak mameja w sytuacji podbramkowej tylko będzie walczył. Kiedy już wreszcie nauczyłam się być kobietą, niczego nie straciłam...Facet powinien też pogłaskać swoją kobietę po włosach, chcieć robić jej niespodzianki, kupować kwiaty, zawstydzać ją kolejnym prezentem bez okazji i mieć potrzebę chwalenia się nią na mieście. Nie, nie uważam, że to jest seksistowskie podejście. Uważam, że Kobieta ma prawo i obowiązek być kobieca i winna mieć zakaz obcinania jaj swojemu Mężczyźnie. Jako eks twardzielka wiem, że głupia byłam próbując być jak mężczyzna. Takie twarde sztuki wyją w poduchy, gdy nikt nie widzi. Ja sobie wyję obecnie kiedy chcę i nie łajam się bynajmniej, że to takie "niemęskie". Czasem mam z tego korzyść, bo Mój mnie potem przytula jeszcze bardziej i kocha jeszcze mocniej. Bo każdy chce się czuć komuś potrzebny, a tak się właśnie czuje człowiek, gdy kogoś wspiera i pociesza. A po co twardej Zośce Samośce czuły facet jak ona przecież nikogo nie potrzebuje? No to jak pokazuje światu, że nie potrzebuje, to nie ma. Proste.
piątek, 2 września 2016
Rest
W sypialni było tylko łoże małżeńskie, dwie szafki nocne z lampkami i łóżeczko dla niemowlaka. Dziecka nie było tam od lat, zdążyło już pewnie z niego wyrosnąć, ale mężczyzna najwyraźniej nie mógł pogodzić się z rozstaniem z synem. Z framugi okna odpadał tynk. To efekt deszczu sprzed kilku laty. Nigdy nie było jakoś czasu ani motywacji żeby to naprawić. Ostatni raz byłam tutaj trzy lata temu. Nic się nie zmieniło, Te same żaluzje w oknach, meble ani o centymetr nie przesunięte. Przez zakurzone szyby i srebrne, połączone sznurkiem linijki metalu przebijało ostre słońce. Stałam w drzwiach i patrzyłam jak przeciąga się nagi na łóżku, rozprostowuje smukłe ramiona pływaka i pręży długie ciało. Było mu dobrze, wręcz leniwie, twarz miał zrelaksowaną, a oczy przymknięte. Biała, zmierzwiona pościel odbijała światło, przez co w pokoju było jeszcze jaśniej i jeszcze cieplej. Sprawiał wrażenie, jakby nie miał świadomości mojej obecności. Tak też się czułam - jakby mnie tam nie było, ale ciepło wyraźnie pieściło moją twarz, nie pozostawiając cienia wątpliwości, że moje ciało tu jest. Patrzyłam z zachwytem na mężczyznę, wyglądającego niczym ruchoma rzeźba i wiedziałam, że nie mogę go dotknąć. Bo przecież mnie tu nie ma. Nie czułam z tego powodu żalu, bo wiedziałam, że jestem szczęśliwa tam, gdzie jestem teraz. Dlatego tylko patrzyłam, bo skoro już się tu znalazłam i mi otworzono, pomyślałam, że przyjemnie ogrzać wzrok promieniami słońca muskającymi zrelaksowane, silne ciało. Stałam tak w progu, za lekko uchylonym skrzydłem drzwi i było mi cudownie. Nie mogłam zamknąć oczu, żeby nie patrzeć, bo... spałam. Było mi dobrze, chciałam żeby ta chwila trwała jak najdłużej i w nieskończoność odwlekałam moment powrotu, bo pierwszy raz od tygodni miałam ładny sen - bez brudnej wody, powodzi, tsunami, dziurawych mostów i płaczących dzieci.
Subskrybuj:
Posty (Atom)