Dwunasta pięćdziesiąt jeden, a ja wciąż jeszcze w łóżku. Kawa, telefony, pilot, laptop i ja. Potrzebowałam tego jak kania dżdżu.
Z tyłu głowy kołacze wyrzut sumienia, z powodu nicnierobienia, ale na szczęście bardzo malutki, bo nie oszczędzałam się ostatnio, tak więc myśl, że zasłużyłam na słodkie lenistwo jest dominująca. Oglądam "Drzyzgę" i wspomnienia wracają, bo program o nastoletnich dziewczynach z rakiem traktuje i o przykrościach jakich ze strony otoczenia doświadczają. Temat "idealny" na dzień relaksacyjny, ale co zrobić - zaczęłam oglądać to już dojadę do końca. Jako dziewczyna nastoletnia byłam prześladowana przez rówieśników za to, że noszę okulary i mam brzydkie ubrania. Wtedy było mi przykro, ale w swojej niewinności i naiwności nie myślałam o nich nic złego, dopatrując się winy w sobie. Gdybym miała wtedy ówczesny rozum i dzisiejszy zasób słów w głowie, myślałabym o dręczycielach nie inaczej jak: "małe skurwiele".
Dziś mam dzisiejszy rozum i znam jeszcze kilka innych słów - między innymi słowo 'empatia". Dziewczyna w telewizorze ma lat czternaście i opowiada, że nowotwór pozbawił ją pęcherza i jeszcze kilku innych, ważnych narządów ciała przez co musi używać pampersów, dzięki czemu zyskała przezwisko "pampersiara". Gdy tego słucham, robi mi się niedobrze, rodzi się we mnie bunt i agresja. Wytargałabym najchętniej takiego jednego wrednego gnoja z drugim za uszy. Po chwili jednak myślę sobie, że to nie wina tych "wrednych dzieci", że zachowują się w taki sposób.
Brak wrażliwości wynosi się z...domu. Brak dialogu rodziców z dziećmi, brak przykładu, brak wyobraźni, brak chęci, by pokazywać młodym ludziom świat - nie tylko od strony hedonistycznych przyjemności - powoduje, że znieczulica się szerzy i szans nie ma, by wyginęła raz na zawsze. Dziecko nie otrzymując od rodziców przykładu lub otrzymując zły, nie ma właściwej matrycy, a jedynym punktem odniesienia jest to, co wpada mu do głowy z otoczenia. Z otoczenia zaś wpada wszystko, w znakomitej większości to co łatwe, brudne i niewymagające wysiłku zrozumienia uczuć drugiego człowieka. Otoczenie rówieśnicze, to nie tylko koleżeństwo, to również kumulacja błędów wychowawczych popełnianych przez rodziców dzieci wchodzących we wzajemne relacje.
Dzieciak pozbawiony silnego szkieletu, zbudowanego z wpojonych w domu zasad i norm, "nieuwrażliwiony" w odpowiedni sposób, będzie chłonął z zewnątrz wszystko co dobre i co złe. Jeśli jako kilkulatek wyrywa motylom skrzydełka i nadmuchuje żaby przez rurkę, a rodzic nie reaguje, w szkole to samo dziecko będzie dręczyć słabszego kolegę. Jeśli dziecko mówi do matki, że jest głupia i okłada ją piąstkami, a ta zamiast stanowczo reagować śmieje się lub rozkleja jak mameja i płacze - wzbudza w dziecku poczucie panowania nad sytuacją i pogardy dla "słabej jednostki". Dzieci wyśmiewające się z osób innych od siebie, są najczęściej karcone i otrzymują - co najwyżej - bezmyślne strofowanie w stylu: "Nie śmiej się z Ziutka, bo tak nie wolno.", zamiast usłyszeć ARGUMENTY, np. że Ziutek bardzo cierpi przez to, co mu się przytrafiło i, że będzie mu łatwiej radzić sobie z sytuacją w jakiej znalazł się nie ze swojej winy, jeśli będzie miał w tobie prawdziwego przyjaciela i będzie mógł na ciebie liczyć, bo przecież jesteś SYNU od niego silniejszy, zdrowszy i możesz to wykorzystać robiąc coś naprawdę fajnego.
Chwasty rosną same, dzieci zaś należy "hodować" czyli wychowywać. Zarówno pierwsze jaki i drugie określenie jest właściwe, bo oznacza czynności wymagające wysiłku i zaangażowania. Patrząc na niektórych "rodziców" - matki skupione na picowaniu domu, by błyszczał jeszcze bardziej, ojców uciekających z domu w pracę, sport, spotkania towarzyskie i w inne "kryjówki", odnoszę wrażenie, że zapomnieli o podstawowej funkcji rodziny czyli komunikacji. Dom jest po to, by być w nim RAZEM. Tymczasem wiele domów to - jak to pięknie język angielski rozróżnia - "house", a nie "home" nad czym boleję, gdy doświadczam tego, co dziś podczas oglądania "Rozmowy w toku". A jaki jest Twój dom Drogi Gościu mojego bloga?