Czasami wychodzę z domu o dwudziestej czwartej, bo nie mogę zdzierżyć, że zrobiłam przez cały dzień trzysta pięćdziesiąt kroków zaledwie. Mam od pewnego czasu taką aplikację w telefonie, co mi to dreptanie mierzy i przerażona jestem jak mało się ruszam. Zdrowy człowiek, który zdrowym chce pozostać, powinien dziennie robić około piętnastu tysięcy kroków... Kto robi - ręka do góry, tzn komentarz pod postem poproszę, Oglądałam raz reportaż o stuletniej Kobiecie, co to dzień w dzień boso jedenaście kilometrów w jedną stronę do pracy przez las chodziła, w domu jedenaścioro dzieci zostawiając, bo mąż w Pierwszej Wojnie Światowej zginął, a ona coś z tym fantem zrobić musiała, tzn. "Fanty" pozostawione w domu czymś nakarmić i w coś ubrać pragnęła. Ja do roboty "piechoto" chodzić nie muszę, więc dupa mi rośnie, a kręgosłup słabnie. O mięśniach nie wspominam nawet, bo ich już chyba prawie nie ma. To mi stuka z tyłu głowy każdego dnia i jeszcze ta cholerna aplikacja, co się "Zdrowie" zowie o mojej indolencji w stosunku do ciała swego mi przypomina. Wychodzę więc po całym dniu, bo w trakcie dnia najczęściej dnia mi brakuje i te kilka marnych kilometrów wydeptuję - dla zdrowia i dla przewietrzenia myśli. W nocy nic nie widać i chodzi się nieciekawie,więc spacer albo z kimś, albo chociaż z muzyką wskazany jest. Dziś jednak słońce cudnie świeciło, więc pomimo oporów i różnych bóli wyruszyłam. Jak fajnie, że mamy w Polsce cztery pory roku... Zobaczcie sami, co moje oczy dzisiaj podziwiały, a dusza chłonęła, i posłuchajcie, co uszy łakomie z słuchawek spijały...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz