wtorek, 30 grudnia 2014

Zośka Samośka

Nie lubię, gdy ktoś mi pomaga. Taka durna jestem. Targałam ostatnio tak ciężkie siaty na czwarte piętro, że czułam przechył swojego kadłuba o jakieś 30 stopni od pionu. Na ratunek przybiegł mi sąsiad i pyta czy może pomóc. Ja na to (zupełnie przecież wbrew sobie): "Nie, nie - dziękuję - trzeba ćwiczyć". Wczoraj ciężki jak głaz stół dębowy postanowiłam przetransportować z pokoju do kuchni i... poszło po palcach tak konkretnie, że jeden palec z drugim przytulać się już nie chciał, piejąc ostentacyjnie w drugą stronę, przez co pogotowie, ketonal, naproxen, ibuprom i gips na dwa miesiące. Jak mnie już tak przypiliło, że z bólu cała fizjologia mi przyspieszyła i myślałam, że zemdleję wcześniej płynów wszelkich organicznych się pozbywszy, nagle okazało się, że potrzebuję jednak wsparcia. Na pomoc wezwałam więc Koleżankę Ankę i Kolegę Darka. Spodnie na tyłek wciągnęli, buty założyli i powieźli gdzie trzeba. Wyglądam teraz jak Edward Nożycoręki, ale po dobie wycia do słońca i księżyca, czuję wyraźną ulgę i coś jeszcze... Czuję się zaopiekowania i otoczona troską. Czasem trzeba mocnego uderzenia, by zrozumieć to i owo. Czasami trzeba sobie coś złamać, by móc sobie coś wyprostować..

niedziela, 23 listopada 2014

Piętnaście tysięcy kroków

Czasami wychodzę z domu o dwudziestej czwartej, bo nie mogę zdzierżyć, że zrobiłam przez cały dzień trzysta pięćdziesiąt kroków zaledwie. Mam od pewnego czasu taką aplikację w telefonie, co mi  to dreptanie mierzy i przerażona jestem jak mało się ruszam. Zdrowy człowiek, który zdrowym chce pozostać, powinien dziennie robić około piętnastu tysięcy kroków... Kto robi  - ręka do góry, tzn komentarz pod postem poproszę, Oglądałam raz reportaż o stuletniej Kobiecie, co to dzień w dzień boso jedenaście kilometrów w jedną stronę do pracy przez las chodziła, w domu jedenaścioro dzieci zostawiając, bo mąż w Pierwszej Wojnie Światowej zginął, a ona coś z tym fantem zrobić musiała, tzn. "Fanty" pozostawione w domu czymś nakarmić i w coś ubrać pragnęła. Ja do roboty "piechoto" chodzić nie muszę, więc dupa mi rośnie, a kręgosłup słabnie. O mięśniach nie wspominam nawet, bo ich już chyba prawie nie ma. To mi stuka z tyłu głowy każdego dnia i jeszcze ta cholerna aplikacja, co się  "Zdrowie" zowie o mojej indolencji w stosunku do ciała swego mi przypomina. Wychodzę więc po całym dniu, bo w trakcie dnia najczęściej dnia mi brakuje i te kilka marnych kilometrów wydeptuję - dla zdrowia i dla przewietrzenia myśli. W nocy nic nie widać i chodzi się nieciekawie,więc spacer albo z kimś, albo chociaż z muzyką wskazany jest. Dziś jednak słońce cudnie świeciło, więc pomimo oporów i różnych bóli wyruszyłam. Jak fajnie, że mamy w Polsce cztery pory roku... Zobaczcie sami, co moje oczy dzisiaj podziwiały, a dusza chłonęła, i posłuchajcie, co uszy łakomie z słuchawek spijały...













poniedziałek, 27 października 2014

Miłośnie i muzycznie

Tak sobie śmigam po swoim blogu, bo widzę, że Ktoś ostro po tematach śmigał i - idąc Ktosia tropem - czytam co On czytał. Dzięki temu trafiłam na posta "Przerwa" z cudownym Slow Train Soul dołączonym " w gratisie" do krótkiego tekstu. Dziś tekst równie nieabsorbujący, ale - dla odmiany i jako załącznik - coś dynamiczniejszego, lecz wciąż w temacie ogólnie pospolitym i równolegle stanowiącym dobro luksusowe. O pragnieniu miłości znowu będzie, bo któż jej nie pragnie? Życzę Wam Drodzy Czytający moje tutaj opowiastki, byście kochali tylko tych, którzy kochać Was będą chcieli i umieli. Porzućcie chęci prostowania krzywych i rozkochiwania w sobie Was niekochających. Szkoda czasu. Wasza Druga Połówka Pomarańczy gdzieś na Was czeka. Rozejrzyjcie się dobrze, bo może jest całkiem blisko. Może nawet pijecie z nią czasem herbatę.

http://www.youtube.com/watch?v=mt-tAglsgw8

piątek, 17 października 2014

Prezerwatywy, piwo i tik -taki


Chłopaki w przedziale wiekowym od 8 do 14 lat zakład meczowy sobie zrobili. Rzecz polegała na tym, że jak ci albo tamci mecz przegrają, albo wygrają, to "ofiara" - czyli ten, co za przegraną drużyną optował - prezerwatyw paczkę w Tesco kupić musi, na wstyd osobisty i chichoty cudze nie bacząc. W tym celu "ściepę" zrobili, to znaczy od matek pieniądze na lizaki i colę wyjęczeli. Następnego poranka do marketu we trzech się wybrali i udając, że ofiary zakładu nie znają, w zeszytach tuż obok kasy grzebiąc, zza winkla obserwowali jak kolega się poci podczas niefartownych zakupów. Młody Twardziel wybrał sobie złote Bentley'e wśród balonów dla dorosłych i, aby niesmak złagodzić, dorzucił do tego paczkę tik - tak'ów. Pani na kasie co prawda oniemiała, ale wyjścia nie miała i zamówienie Małolata zrealizowała, szemrząc chwilę potem z następną klientką, że młodzież taka dzisiaj i, że gałki jej mało nie wypadły i, że może to na WDŻ, albo jaki inny przedmiot szkolny "poczebne". Moja córka lat osiemnaście z okładem poszła dziś piwo mi kupić, legitymację szkolną, potwierdzającą Jej wiek w dłoni dzierżąc. Kasjerka długo liczyła różnicę pomiędzy sierpniem 1996, a październikiem 2014 i w końcu piwo sprzedała. Podobno konserwatywni jesteśmy, zaściankowi wręcz w obyczajności naszej katolickiej, a tu masz pan - w Polandzie pić wolno od osiemnastego roku życia, a seks uprawiać od kiedy się chce - i to bezpieczny.

czwartek, 9 października 2014

Do krwi ostatniej

Pieprzony komar!!! Zaplanowałam sobie na jutro ładnie wyglądać...a właściwie to już na dzisiaj, wszak druga godzina dnia następnego dochodzi. W tym celu położenie się wcześniejsze jako procedurę nadzwyczajną zastosowałam, a to po to, by oczy żywe na spotkaniu mieć, skórę odprężoną, a buzię promienistą i wypoczętą. Zaległam więc w łóżku już o 23.30, sprzęty pożerające cenne minuty wyłączyłam i z całą mocą i skupieniem na jakie mnie stać próbowałam zasnąć. W końcu cierpliwość moja została nagrodzona i poczęłam błogostan z tytułu nieważkości umysłowej odczuwać, aż tu nagle czuję szalone swędzenie małego palca u stopy. Pocieram raz i drugi o prześcieradło zdenerwowaną nogą, próbując jednocześnie z przyjemnego półsnu się nie wydobyć. Pocieranie przynosi odwrotny do zamierzonego skutek - paluszek pali i pulsuje jakby szykował się do wybuchu, a do tego dochodzi jeszcze irytujący dźwięk komarowego bzykania, gdzieś w bliskiej okolicy mojej twarzy. Wymierzam sobie więc konkretny strzał "z liścia" w prawy policzek lecz czuję, że nie komar padł ofiarą rękoczynu tylko moje oko, w które wpakowałam sobie przy okazji palec ze świeżo zatemperowanym paznokciem, co to go dzisiaj Stefania profesjonalnie opiłowała wraz z jego pozostałymi, dziewięcioma braćmi. Szlag mnie trafia, podrywam się jak oparzona, zapalam światło i z włosami dalekimi w swej formie od choćby powierzchownego ogarnięcia oraz kapciem w ręku i w rozchełstanym szlafroku, rozpoczynam gorączkowe skanowanie wszystkich ścian, narożników, mebli oraz sufitu. Nie wiem gdzie cholerna płytka antykomarowa w tym domu jest, bo przecież lato bezkomarowe było, więc może trucizny na to latające bydło na moich 75 metrach nie ma. Pozostaje więc polowanie i - co przyznaję sprawi mi ogromną przyjemność - niehumanitarne zabijanie - nawet kosztem brunatnych, krwawych śladów na ścianach, będących świadectwem heroicznej, nocnej walki z destruktorem. Jak nie pośpię dzisiaj to chociaż nadmiaru energii się pozbędę. Do krwi ostatniej kropli z żył...snu spokojnego będę bronić.

niedziela, 28 września 2014

Singiel w kinie


Poszłam wczoraj do kina. Sama. Seans na godzinę dwudziestą, film z kategorii "trudniejsze", więc przyjęłam, że i towarzystwo pewnikiem bardziej wyrafinowane. Wybrałam sobie fotel z numerem siedem w dwunastym rzędzie, by siedzieć najwyżej i widzieć najlepiej. Dziwnie tak mi jakoś się szło do tego kina bez filaru obok... ani pod rączkę nie ma kogo złapać, ani za rączkę, ani do kogo gęby otworzyć, ani komu powiedzieć: "tak proszę popcorn, nie coli nie chcę, dziękuję", ale - jako żem socjolog - sprawdzić postanowiłam jak to jest, tak samej do kina przy sobocie, na dwudziestą iść i wśród ludzi sparowanych siedzieć. Fotelik z numerem siedem mieścił się naturalnie pomiędzy fotelikiem numer osiem i kanapą  o numerze sześć. Na kanapie miętoliła się jakaś dojrzała para, a po drugiej stronie młody facet pachniał niemożebnie i ściskał kolanko swojej kompanki kinomanki. Ja też pachniałam pięknie, ale mnie za kolanko nikt nie ściskał, a o miętoleniu się to mogłam sobie jedynie pomarzyć. Pośród obrazów na ekranie i cichych westchnień po mojej prawicy i lewicy, uświadomiłam sobie, że - choć to mój debiut singlowy kinowy i brak ściskania i wzdychania wydaje się być w tych okolicznościach oczywisty - to nawet, gdy z kolegą jakimś do kina szłam, to nigdy się nie obściskiwałam i nie wzdychałam, a - gdy straszno na ekranie było - oczy sobie własnym rękawem zakrywałam, a nie mankietem kolegi. Pół seansu rozproszoną uwagę miałam pomiędzy akcję na ekranie, na fotelu numer osiem  i kanapie numer sześć. Gdzieś w duchu pewnie żal mi ściskał to i owo, ale myślałam sobie wtedy, że każdy ma swoje dobre chwile. Ja też miałam kiedyś swoje i pewnie jeszcze kilka naprawdę uroczych przede mną. Jedno wiem na pewno - następnym razem na film idę z Kolegą ;-P

niedziela, 21 września 2014

Rzecz o podarku od Kolegi, Kościele, niedzieli i znakach drogowych


Niedziela dzisiaj, budzik na 9.46 ustawiłam, bo spotkanie o poziomie istotności wysokim koło południa miałam. Obok Domu Bożego przyszło mi na świetle czerwonym stanąć, więc dudniącą muzykę w aucie karnie ściszyłam i stoję. Mur na metr jakiś i trzydzieści centymetrów gmach ceglany okala, słońce świeci, a ja sobie patrzę. Nagle zza muru wyrastają głowy niczym słupki teleskopowe wjazd na Rynek nasz wrocławski blokujące. Głów w różnym wieku jest ze trzydzieści i wszystkie zajęte czymś są; a to gadają między sobą, a to liście z krzaka skubią, a to znowu w nosie dłubią ze znudzenia, a to na samochody się gapią i robią co tam jeszcze do głowy im przyjdzie, wszak jakoś murowane czterdzieści pięć minut wypełnić trzeba. Zapala się "żółte' i głowy podkościelne znowu nikną za murem - pewnie wszystkie na jedno kolano padły - zgodnie z mszalną procedurą. Ruszam i podaję sobie do uszu muzykę na ful. Jak to dobrze - myślę w duchu, że ja już uczęszczać na takie niedzielne "eventy" nie muszę. Już jako dziecko podczas mszalnych ablucji gwałtowne spadki ciśnienia odczuwałam i o omdlenie od smrodu wilgoci i kadzideł się ocierałam. O czternastej jestem znowu w domu i z ulgą stwierdzam, że moje łóżko nadal jest rozkosznie rozkopane i gotowe na przyjecie mojego zamęczonego całym tygodniem ciała. Zrzucam dżinsy i bluzkę, wdziewam szlafroczek i daję nura pod kołdrę. Kolega Mój Drogi dał mi wczoraj w podarku książkę, zapowiedział też, że ciekawa i, że przeczytać powinnam. Biorę więc do ręki lekturę i przypominam sobie, że jeszcze tylko muszę to i tamto, ale - szczęśliwie - z pozycji pół-horyzontalnej spokojnie zrobić to mogę.  Otwieram więc laptopa (dobrze, że pracę "umysłową" mam, bo kroplówki ze swojego wyrka pacjentowi w szpitalu przecież bym nie podłączyła) i generuję kilka ważnych notatek i maili, które w skali świata nie mają żadnego znaczenia. Nim się obejrzałam już piętnasta trzydzieści mnie dopadła, a ja wciąż w tym cholernym laptopie udupiona jestem. Drugie podejście do książki więc robię, zdecydowanym ruchem dziada elektronicznego zamykając. Usiłuję zebrać komórki mózgowe do kupy i przejść w tryb "czytanie". Mijają trzy minuty, przekładam kartkę na stronę numer dwa, po czym stwierdzam, że muszę się cofnąć do strony pierwszej, bo nie pamiętam co przeczytałam. Czuję się jak wtedy, gdy debil policjant pyta mnie trzysta metrów za znakiem jaki to był znak ten tamten co go minęłam trzysta metrów temu. Kto normalny pamięta jaki znak minął, gdy znaków jest na drodze multum i nawet nie wiadomo, o który chodzi? NIKT! A kto normalny pamięta co przeczytał minutę temu? KAŻDY! Jestem więc i normalna i nienormalna w jednym. Równowaga znaczy się jest zachowana, zatem i dobry nastrój niedzielny uratowany!

poniedziałek, 15 września 2014

Wolna wola


Chciałabym być bezwarunkowo wierząca. Chciałabym umieć poddać się sile argumentu ostatecznego, gdy argumenty logiczne zawodzą i wytoczony zostaje ten bezdyskusyjny: "Wierzysz, albo nie wierzysz". Niestety, mój mózg wywiera na mnie zbyt dużą presję - potrzebę rozumienia. Szukałam duchownego kiedyś, co by się nie bał w dyskurs ze mną wejść i spróbował ujarzmić moją wnikliwość argumentem... logicznym. Oburzą się zapewne "Bezwarunkowo Wierzący" na moje poszukiwanie logiki w... wierze, ale ja nie poddaję się postulatom wiary - choćby temu, że  "Bóg dał człowiekowi wolną wolę". Oglądałam "Katyń" przed chwilą i krew mi prawie poszła nosem ze wzburzenia na myśl o wolnej woli ludzkiej, bo ostatnio zbyt wiele dowodów na "wolną" wolę człowieka widziałam. Łapię więc - po projekcji filmu w moim telewizorze - ostatniego, nieśpiącego jeszcze domownika, i pozbawiając Go wyboru (używając argumentu mojej wolnej woli), monolog uskuteczniam, dialog usiłujący udawać. "Słuchaj no, popatrz jak Im te sznurki na szyi zadzierzgiwali i ręce pętali, z samochodów wywlekali przerażonych i kulę w tył głowy pakowali, a potem jak odpady do dołów wrzucali i zasypywali. Gdzie Bóg był, Ty mi powiedz wtedy, no gdzie??" Interlokutor nic nie odpowiada, bo za bardzo powiedzieć nie ma co, a wie, że jak powie coś infantylnie prostego, to nie zdzierżę i nie skończę tokować do rana. "Czyli Bóg dał wolną wolę oprawcom, a ofiarom nie dał, czy tak? A może Ofiary same sobie wybrały śmierć przez ukatrupienie, a nie ze starości na przykład? A skoro Bóg za oprawcami był, bo ich właśnie mianował "Posiadaczami Wolnej Woli"  to kim jest Bóg?" - nakręcałam się coraz bardziej. Na "fejsie" Kobiecina błaga ostatnio, by - kto może - kartkę do Jej Synka chorego na raka wysłał, bo małemu zostało kilka miesięcy życia, a bardzo się cieszy, gdy liściki dostaje i czuje się przez to lepiej. Chłopak ledwie cztery wiosny odhaczył w swoim kalendarzyku, a już zabierać się z tego padołu "z własnej, wolnej woli" musi, wcześniej wymęczywszy swoje małe ciałko długą i wyczerpującą chorobą oraz uciążliwymi ablucjami medycznymi, mającymi na celu przedłużyć mu żywot. Nie chcę mnożyć więcej przykładów, w rzewne tony uderzać i retoryczne pytania zadawać. Nie chcę "drapać" dalej - jak to mój Kolega zwykł mawiać, bo chyba mnie szlag trafi (wberw mojej wolnej woli), gdy w komentarzu jakimś niefrasobliwym przeczytam: "Niezbadane są wyroki boskie", lub i nie daj Boże: "BÓG TAK CHCIAŁ".

niedziela, 14 września 2014

Blisko, nie za blisko

Zanurzasz mnie w sobie
jak łyżeczkę w szklance
albo co gorsza w małej filiżance
Raz czuję przestrzeń
by w Tobie zaginąć
raz znów ciasno tak w piersiach
że można odpłynąć
Oddech mi zabierasz
to znów dech oddajesz
Raz blisko mnie jesteś
to znów z dala stajesz
Miejsca na gram ciepła
nawet nie zostawiasz
Radość raz mi wielką
a raz ból mi sprawiasz
Raz wkładasz mnie w siebie
to znów mnie wyciągasz
i tak wciąż
i tak w kółko
w gry mnie swoje wciągasz
Bliżej raz
to znów dalej
Raz cieplej
raz chłodniej
przecież mi nie chodzi tylko o:
"ściągnij spodnie skarbie, załóż  skarbie spodnie"





sobota, 13 września 2014

Język nasz ojczysty wczoraj i dziś czyli komunikacja międzypokoleniowa

Moja Babcia ma 82 lata. Niezwykła jest to Kobieta, bo rześka nieprawdopodobnie o równie imponująco świeżym umyśle i sprawności cielesnej niezwykłej. Obiad dziś przygotowała dla sześciu osób, z dwóch dań się składający, kompocik do tego domowy ugotowała i ciasto upiekła. Po ablucjach na spożywaniu, wynoszeniu statków, donoszeniu oraz degustowaniu kolejnych porcji strawy polegających, zasiadła wreszcie z nami do stołu i dialog trzypokoleniowy się rozpoczął. Niezwykłe i interesujące to było konwersowanie pomiędzy babcią, wnuczką i prawnukami się toczące... Tak dobrze nie bawiłam się już dawno, bo obserwować rozmowę ludzi, których dzieli ponad sześć dekad to nie dość, że niezwykle rzadkie jest zjawisko, to jeszcze widzieć jak językowo różną się, niezapomnianym jest przeżyciem. "Babciu, to siadaj, a ja ogarnę te talerze" - rzekła dobrotliwie wnuczka, na co Babcia zareagowała podniesieniem brwi, okazując tym samym, że nie ogarnia propozycji pomocy, w której słowo "ogarniać" występuje. Po chwili było już Babci wiadome, że "ogarniać" znaczy coś na kształt: "pomóc", "przynieść', "poradzić sobie".  Płynął sobie spokojnie czas poobiedni, a Babcia o wojnie poczęła opowiadać i tu konsternacja nastąpiła u Dzieci moich, gdy Ich  "Pra" tymi słowy przemówiła: " ...sześć latek ledwie miałam i wówczas matka mi nakazała: ukoś wyko dla krowy Maniuśka". Po kilkudziesięciu minutach opowieść przeniosła się we "współczesność" czyli lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku, a wnuczek, opowieści o czasach i ludziach mu nieznanych słuchając, w czujności swojej doliczył się, że dwóch pradziadków po tej stronie rodziny miał, ale żaden już po padole naszym nie chodzi. W celu upewnienia się, że uważnie słuchał i liczy dobrze, pytanie /stwierdzenie wypuścił z ust swoich o następującej treści: " Aha, czyli Babciu dwóch dziadków się wylogowało, tak?". Prawie spadłam z fotela ze śmiechu, bo do głowy by mi nie przyszło, że przenosiny na "tamten świat", "wylogowaniem się" ze świata tego można by nazwać. Teraz siedzę pod kocykiem, oglądam reklamę i reflektuję się, że nie kumam, co oni tam w niej mówią i, chociaż Babcia moja pewnie nie kuma, co "nie kumać" oznacza, obydwie ten sam problem mamy, bo coraz mniej kumamy. Świat się tak szybko zmienia, mowa ewoluuje w kierunku mi coraz bardziej obcym, mechanizacja pędzi tak, że nie umiem już nawet obsługiwać piekarnika i pilota od telewizora, a mnie się już nie chce wciąż "apgrejdować" starego i "zamulającego' systemu na swoim siwym lecz "trendi" ufarbowanym "twardym dysku".

środa, 27 sierpnia 2014

Kąpiel w pianie Mości Panie?

Rzewna nie jestem, sentymentalna bywam, romantyczna być potrafię, a ciepła próbuję się nauczyć. Niestety "Artystów" spotykam takich, co to twierdzą, że albo ciepła  w sobie nie mają, albo nic do mnie nie czują, choć fajna jestem, więc krucho z tą nauką, bo czerpać nie ma skąd przykładu. Kiedyś Taki Jeden mi powiedział, że jak już ciepło podaję, to i tak w zimnej misce... Faktem jest, że na kolana się nie pcham w drugiej godzinie spotkania, słowa "kochanie" nie nadużywam, a "pierwszy raz" nie przychodzi mi łatwo, kulturalnie dystans trzymam tyle, ile należy trzymać, a głupawe piosnki o miłości - w wykonaniu polskich dziewczątek w szczególności - mnie żenują. Jak widzę taką jęczącą do mikrofonu płaczkę z rozwianym włosem, to się wstydzę. Ale obrazek przed chwilą zobaczyłam jeden taki i pomyślałam, że tak, to akurat bardzo bym chciała...Ale niestety nie mam... wanny ;-P

niedziela, 24 sierpnia 2014

Co za weekend!

I siedzę sobie wreszcie bezczynnie. Na plażę miałam iść, ale oczywiście jak już dzień wolny sobie planuję mieć, to lać musi. Ale nic to, weranda Restauracji Winiarna w Juracie to miejsce, gdzie nawet niepogoda nastraja pozytywnie. Mam nadzieję, że Monika się nie obrazi, że się tak chwalę, jak tu dobrze mi z Nimi, ale wiedzcie, że to cudownie zejść na śniadanie "rano" tzn. około jedenastej i wiedzieć, że nie usłyszy się  "śniadanie do dziesiątej". Wchodzę od "zakrystii", bo mi pozwolono, przemykam obok otwartych drzwi do kuchni skąd dobywają się radosne odgłosy i nieziemskie zapachy, będące zapowiedzią jeszcze bardziej nieziemskiego obiadu. Wchodzę do "salonu", będącego sercem Winiarni i siadam na "moim" miejscu. Po chwili MC Przemek pyta co chcę na śniadanie. Pytanie "otwarte" zbija mnie z tropu (skąd ja mam wiedzieć co ja chcę, jak tu wszystko najlepsze na świecie jest???), więc Zespół Winiarni decyduje za mnie i po chwili dostaję wielką herbatę z sokiem i cytryną (autorstwa cudowniej Kasi), oraz pachnące grzanki z jajkiem za płotem ze szczypiorku. Do tego (a jakże!) pomidorki, ogóreczek, ser pleśniowy, szyneczka i nie wiem co jeszcze. Jem i gadam, i patrzę jak się wszyscy niespiesznie uwijają. No właśnie nieśpiesznie, bo atmosfera jest tutaj niezwykła, panuje luz i dyscyplina zarazem, każdy robi swoje i każdy wie, co robić powinien i na co pozwolić sobie może. Winiarnia gości Niezwykłych Gości, bywają tu prawdziwe Osobowości świata sztuki, kultury i biznesu. Nie ma za to skretyniałych nowobogackich i "GwiazdoNiuniek". Miejsce jest intymne, kameralne i wyjątkowe w... swojej skromności i elegancji. Jest jedenasta i pięćdziesiąt sześć minut, słońce wychodzi zza chmur, deszcz odparowuje z markizy nad moją głową. Waham się co zrobić; siedzieć dalej pod kocykiem na werandzie i poprosić o drugą latte, czy ruszyć pupę i iść na plażę, a potem brzegiem morza hen na Hel. Rozleniwienie walczy ze zdrowym rozsądkiem, wszak jutro wyjeżdżam i "powinnam" pomoczyć stopy. Już po sezonie, więc jest i pięknie i prawie cicho. Dzikie koty tak lubią najbardziej, więc idę... pobuszować i pochodzić gdzie dusza zapragnie.












niedziela, 10 sierpnia 2014

Piętnaście męskich punktów widzenia

Pewien TurboSamiec Alfa uważa, że Prawdziwy Mężczyzna powinien płacić rachunki swojej Kobiety, ale to jest "przedwojenny obyczajowo"  TurboSamiec, więc zdziwienie jedynie może budzić fakt, że choć po wojnie już dawno, sznyt przedwojenny wciąż jeszcze w przyrodzie występuje. Mimowolna myśl o Nim, mocnopóźna, zainspirowała mnie jednak do zamyślunku nad Współczesnym Prawdziwym Mężczyzną.  Jaki On jest np. w kwestii podnoszenia ciężarów choćby? Powiedzmy w kwestii podnoszenia ciężaru odpowiedzialności za swoją Kobietę? Wolne wnioski w półśnie mi, w głowie pływają, więc przelać je tutaj postanowiłam, nawet, gdyby to miała być na blogu moim do końca świata tylko "wersja robocza".
No więc Mężczyzn można by podzielić na takich, co uważają, że:
1.  Mężczyzna powinien płacić rachunki swojej Kobiety,
2. Mężczyzna, który płaci rachunki swojej Kobiety to frajer,
3. Kobieta powinna płacić swoje rachunki,
4. Kobieta powinna płacić rachunki swojego Mężczyzny,
5. Rachunki powinny płacić się same,
6. Kobieta powinna być, lecz nie oczekiwać niczego od swojego Mężczyzny,
7. Mężczyzna ma prawo oczekiwać wszystkiego od swojej Kobiety i czasem nie być,
8. Kobieta powinna oczekiwać i wymagać od swojego Mężczyzny, bo wtedy i tylko wtedy czuje się On potrzebny i zrealizowany jako Prawdziwy Mężczyzna,
9. Mężczyzna powinien chronić swoją Kobietę i dbać, by była bezpieczna i szczęśliwa,
10. Mężczyzna ma prawa i przywileje, lecz nie ma prawa mieć żadnych obowiązków względem swojej Kobiety,
11. Kobieta ma obowiązek mieć obowiązki względem swojego Mężczyzny, lecz nie ma obowiązku mieć praw i przywilejów.
12. Kobieta nie ściana, zawsze można ją przesunąć, a w Jej miejsce wstawić nową.
13. Mężczyzna Kobiet można mieć kilka równolegle i może przekonać je, że mogą być przyjaciółkami,
14. Związek jest po to, by razem pokonywać przeszkody i przeżywać radości,
15. Związek jest po to, by miło spędzać czas i nie przyjmować żadnej odpowiedzialności.


środa, 23 lipca 2014

Płeć mózgu Kobiety

Upał taki, że nikomu się pewnie nic czytać nie będzie chciało, więc kilka obrazków Wam pokażę, co to podobają mi się bardzo, a które bynajmniej właściwości chłodzących nie mają... 
Uwaga! Gotowi? START!









  




wtorek, 22 lipca 2014

Dlaczego Mężczyźni noszą sandały?


Nie wiem z jakiego powodu post " Dlaczego Kobiety noszą rajstopy?" cieszy się taką popularnością. Zastanawiam się też czy jeśli napiszę coś w stylu "Dlaczego Mężczyźni noszą sandały?" będzie miało równie wysoki wskaźnik "czytności". W sumie dlaczego nie... Koniec końców lato mamy i niejeden Dżentelmen stopy swe w sandały obute, społeczeństwu prezentuje. O ile zgrabny sandał ( o ile sandał zgrabny może być) na bosej, wypielęgnowanej (!), męskiej stopie jeszcze moje oko zniesie, o tyle sandał na stopie w skarpetę wyposażonej, jest dla mojego poczucia estetyki nie do udźwignięcia. Widziałam ostatnio dziewczę młode w upale prawie czterdziestostopniowym, w czarnym rajtuzie i takichże pełnych butach i skora mi ścierpła wszędzie. Podobnie mam, gdy skarpecisko w romby lub frotte w sandale męskim dumnie się pręży, a ja to - chcąc nie chcąc - widzę. Panowie dlaczego to robicie? Czy nie widzicie? Czy niesmaku nie odczuwacie, gdy na siebie patrzycie? A może lustra jakieś inne macie? Że dla wygody??? O nieee... wygodą nie da się wytłumaczyć tak kardynalnych błędów, podobnie jak nic nie usprawiedliwia Kobiety w spódnicy przed kolano i cielistej podkolanówce z gumą pod kolano. Wygodnie patrzyłoby się Wam na TAKIE kobiece nogi? Zapomniałabym dodać - do kobiecych "antygwałtów" konieczny sandał. Co Wy na takie widoki? Brak akceptacji? Skoro tak to, Panowie proszę...pięty skrobać i/ lub w butkach miękkich, wygodnych i pięknych chować.